"et cognoscetis veritatem, et veritas liberabit vos" J (8,32)







poniedziałek, 28 czerwca 2010

Bunt

Żałuję.
Bardzo żałuję.
Tej swojej głupoty.
Tej nędzy swojej.
Nie umiem już wierzyć, pojmować niczego.
Nie umiem ufać ślepo, biec do przodu.
Bezsens w działaniu dostrzegam wyraźny.
Nie ma owoców, nagrody żadnej.
Bo nie dla nagrody biegniesz - powiecie…
Lecz dla wolności swojej przecież.
Jaka to wolność, jaka to prawda?
Gdy wychodzi z nich pogarda, dla siebie samej i świata tego.
Kto chce niech wierzy, sprawa to jego.
Ja już od Boga nie chcę niczego.

sobota, 26 czerwca 2010

Modlitwa RapTora 4.

kiedy cień cierpienia
nad Maleństwem
zawiśnie ....
Daj mi proszę
Panie
mądrość Salomona
albo jej ułamek ....
chcę słowem jednym
rozwiązać
każdy węzeł
gordyjski
a drugim
pogodę duszy przywrócić
natychmiast ...

RapTor

wtorek, 15 czerwca 2010

Złotych myśli ciąg dalszy

Między myślami nazwanymi przeze mnie „świętymi banałami” przewijają się również „święte prawdy”, które szczególnie sobie upodobałam.
Idąc ścieżką prawdy często zamykam oczy. Nie chcę wiedzieć, nie chcę widzieć. „Prawda was wyzwoli” nawet, jeśli ma zabić.
Prawda boli. Ta trudna, przykra, niewygodna.
Prawda o mnie pokazała, że nie jestem wolnym człowiekiem. Czy będę? Nie wiem. Czy chcę być? Też nie wiem.
„Dotknij Panie moich oczu, abym przejrzał” …
Nie ukrywam, że ostatnio nie podoba mi się to, co widzę. Aktualny plan Boga wobec mnie zdaje się być pomyłką. Ale On się przecież nie myli…
Nadal twierdzę, że Bóg nie miał mnie na myśli. Tylko kogoś innego.
Gdy zamykam oczy, bo już nie mogę, zaczynam czuć kajdany ciemności na nogach.
Rozsądek, wiara a może strach każą mi je ponownie otworzyć.
Jestem człowiekiem małej wiary. Nie będę udawać, że jest inaczej.

Wierzę jednak, że mimo wszystko moja wiara mnie ocali, zanim prawda zdąży zabić.

poniedziałek, 14 czerwca 2010

Złote myśli

Napisałam ostatnio tekst, który niestety usunęłam.
Coś tam mi się wcisnęło i tekst zniknął. W tajemniczy sposób.
Były to przemyślenia na temat największych „świętych” banałów, jakie w życiu słyszałam.
Jednym z nich jest obnoszenie się ze swoim krzyżem. Zdanie „taki mój krzyż” jest porażką osoby, która je wypowiada. Zapewne mówiąc to taka osoba sugeruje, że należałoby jej pomóc w niesieniu. Ktoś, kto niesie ledwie zadrę, nie powinien porównywać się do Jezusa.
Wolę stwierdzenie, że „Bóg ma wobec mnie plan”. A jaki to plan? To się okaże.
Innym zdaniem, którego nie zrozumiem chyba nigdy, a tym bardziej nie zrozumiem ludzi, którzy niczym mantrę je powtarzają jest: ”wszystko oddaj Bogu”. Od razu powinni dodawać przypis, że chodzi tylko o złe, smutne i straszne rzeczy. Dlaczego oddajemy Bogu naszą rozpacz, nieszczęście, tragedie? Dlaczego nie oddamy najukochańszego dziecka? Dlaczego nie oddamy Mu pieniędzy, dlaczego zamiast zrobić remont sobie, nie zrobimy remontu komuś innemu? Takie jest to ludzkie oddawanie. Znam osoby, które są w stanie oddać wiele, nie wszystko, ale wiele. I nigdy od tych osób nie słyszałam tego zdania. NIGDY.
Mądry człowiek powiedział mi kiedyś „Zaufaj Bogu”. Nie kazał mi niczego oddawać.
Na koniec perełka. Zdanie, które nazwałam opcją dla leniwych wierzących.
„warto czekać, Pan daje siłę do czekania”.
Czekajcie. Samo przyjdzie. Nic nie róbcie. Miło, że niektórzy mają tyle czasu…

poniedziałek, 7 czerwca 2010

Ławka w parku

Kilka lat temu pewna kobieta usiadła na ławce w parku.
Czuła się zmęczona, znudzona. Mimowolnie obserwowała otoczenie. Nie podobało jej się to, co widziała. Jedni ludzie czytali, inni bawili się z dziećmi, jeszcze inni spacerowali. Ona siedziała i patrzyła. Kiedy już miała dość, resztkami sił podniosła swoje ciało i wolnym krokiem udała się do domu.
W domu nie robiła już nic. Nie chciało się jej. Nic nie miało sensu.
Żyła tak dni, miesiące. W zasadzie nie miała problemów. Owszem, musiała pracować, jeść, sprzątać, ale to musi robić prawie każdy. Wiodła zwyczajne, spokojne życie.
Nie była jednak szczęśliwa. Nie umiała odpowiedzieć, dlaczego…
Gdy pewnego dnia dowiedziała się, że dotknęła ją poważna choroba, nie potrafiła się nawet zmartwić. Tylko jedno zaczęła dostrzegać. Wszechobecną pustkę.
Zdecydowała, że pomimo złej pogody pójdzie do parku i usiądzie na tę samą ławkę co kiedyś.
Poczuła radość, gdy dostrzegła jakiegoś staruszka z gazetą w ręku. Siedział właśnie na tej ławce.
Nikogo więcej w parku nie było. Kobieta jednak nie czuła się w nim samotna. Postanowiła przejść obok staruszka i powiedzieć mu „dzień dobry”. Gdy to zrobiła, wzruszony mężczyzna powiedział jej, że dawno nikt nie był dla niego tak miły i pożyczył jej „miłego dnia”.
Kobieta czuła się naprawdę szczęśliwa.
Następnego dnia ponownie udała się do parku. Staruszek tam był.
Nieśmiało podeszła do niego i powiedziała:
- Dzień dobry panu.
- Dzień dobry. Miałem nadzieję, że pani przyjdzie.
- Mogę się przysiąść?
- Będzie mi bardzo miło.
- Nie będę panu przeszkadzać. Też mam gazetę.
- Zatem poczytajmy razem.

Spotkania w parku stały się dla kobiety czymś ogromnie ważnym. Chociaż praktycznie nie rozmawiali, ona w myślach opowiedziała mu całe swoje życie. A on jej słuchał.
Wiedziała, że ten nieznajomy człowiek, dał jej więcej niż mogła sobie zamarzyć.
Minęły dwa miesiące. Czuła, że zbliża się koniec. Nie rezygnowała jednak ze spotkań w parku.
Tego popołudnia postanowiła, że przedstawi się staruszkowi. Przez te wszystkie dni byli dla siebie anonimowi. Chciała, aby pamiętał jej imię, gdy ona już odejdzie.

- Dzień dobry.
- Dzień dobry. Czekałem na panią. Muszę pani coś powiedzieć.
- Ja też chciałabym coś panu powiedzieć.
- Pani pierwsza.

Kobieta wyciągnęła rękę do staruszka i powiedziała swoje imię.
Gdy uścisnął jej rękę, poczuła ciepło płynące z jego dłoni. Ogarnął ją spokój. Poczuła się bardzo dobrze. Wzięła głęboki oddech i uśmiechnęła się.

- Chciałem pani powiedzieć, że jutro mam poważną operację. Nie będzie mnie w parku. Być może już nigdy więcej się nie zobaczymy. Dlatego bardzo się cieszę, że mogłem poznać pani imię. Mam nadzieję, że tak wspaniała osoba zrobi w swoim życiu jeszcze wiele dobrego.

Nie mogła nic powiedzieć. Łzy cisnęły się jej do oczu. Nie chciała mu powiedzieć, że ona też, być może jutro, za tydzień, lub za miesiąc nie przyjdzie już do parku.
Nie mogła jednak.
- Mam jeszcze jedną prośbę. Napisałem do pani list. Nic długiego, nic specjalnego. Proszę przeczytać kiedy mnie już tu nie będzie.

Nadal nie mogła powiedzieć ani słowa. Wzięła kartkę i schowała do kieszeni płaszcza. Siedzieli tak w ciszy ponad godzinę.

Mijały dni.
W parku staruszka nie było.
Nie było też ich ławki. Ani alejki przy której stała.
Była jednak kartka w kieszeni, a na niej napis:

…Kto rękę mi poda, ten oddychać zacznie…