"et cognoscetis veritatem, et veritas liberabit vos" J (8,32)







poniedziałek, 7 czerwca 2010

Ławka w parku

Kilka lat temu pewna kobieta usiadła na ławce w parku.
Czuła się zmęczona, znudzona. Mimowolnie obserwowała otoczenie. Nie podobało jej się to, co widziała. Jedni ludzie czytali, inni bawili się z dziećmi, jeszcze inni spacerowali. Ona siedziała i patrzyła. Kiedy już miała dość, resztkami sił podniosła swoje ciało i wolnym krokiem udała się do domu.
W domu nie robiła już nic. Nie chciało się jej. Nic nie miało sensu.
Żyła tak dni, miesiące. W zasadzie nie miała problemów. Owszem, musiała pracować, jeść, sprzątać, ale to musi robić prawie każdy. Wiodła zwyczajne, spokojne życie.
Nie była jednak szczęśliwa. Nie umiała odpowiedzieć, dlaczego…
Gdy pewnego dnia dowiedziała się, że dotknęła ją poważna choroba, nie potrafiła się nawet zmartwić. Tylko jedno zaczęła dostrzegać. Wszechobecną pustkę.
Zdecydowała, że pomimo złej pogody pójdzie do parku i usiądzie na tę samą ławkę co kiedyś.
Poczuła radość, gdy dostrzegła jakiegoś staruszka z gazetą w ręku. Siedział właśnie na tej ławce.
Nikogo więcej w parku nie było. Kobieta jednak nie czuła się w nim samotna. Postanowiła przejść obok staruszka i powiedzieć mu „dzień dobry”. Gdy to zrobiła, wzruszony mężczyzna powiedział jej, że dawno nikt nie był dla niego tak miły i pożyczył jej „miłego dnia”.
Kobieta czuła się naprawdę szczęśliwa.
Następnego dnia ponownie udała się do parku. Staruszek tam był.
Nieśmiało podeszła do niego i powiedziała:
- Dzień dobry panu.
- Dzień dobry. Miałem nadzieję, że pani przyjdzie.
- Mogę się przysiąść?
- Będzie mi bardzo miło.
- Nie będę panu przeszkadzać. Też mam gazetę.
- Zatem poczytajmy razem.

Spotkania w parku stały się dla kobiety czymś ogromnie ważnym. Chociaż praktycznie nie rozmawiali, ona w myślach opowiedziała mu całe swoje życie. A on jej słuchał.
Wiedziała, że ten nieznajomy człowiek, dał jej więcej niż mogła sobie zamarzyć.
Minęły dwa miesiące. Czuła, że zbliża się koniec. Nie rezygnowała jednak ze spotkań w parku.
Tego popołudnia postanowiła, że przedstawi się staruszkowi. Przez te wszystkie dni byli dla siebie anonimowi. Chciała, aby pamiętał jej imię, gdy ona już odejdzie.

- Dzień dobry.
- Dzień dobry. Czekałem na panią. Muszę pani coś powiedzieć.
- Ja też chciałabym coś panu powiedzieć.
- Pani pierwsza.

Kobieta wyciągnęła rękę do staruszka i powiedziała swoje imię.
Gdy uścisnął jej rękę, poczuła ciepło płynące z jego dłoni. Ogarnął ją spokój. Poczuła się bardzo dobrze. Wzięła głęboki oddech i uśmiechnęła się.

- Chciałem pani powiedzieć, że jutro mam poważną operację. Nie będzie mnie w parku. Być może już nigdy więcej się nie zobaczymy. Dlatego bardzo się cieszę, że mogłem poznać pani imię. Mam nadzieję, że tak wspaniała osoba zrobi w swoim życiu jeszcze wiele dobrego.

Nie mogła nic powiedzieć. Łzy cisnęły się jej do oczu. Nie chciała mu powiedzieć, że ona też, być może jutro, za tydzień, lub za miesiąc nie przyjdzie już do parku.
Nie mogła jednak.
- Mam jeszcze jedną prośbę. Napisałem do pani list. Nic długiego, nic specjalnego. Proszę przeczytać kiedy mnie już tu nie będzie.

Nadal nie mogła powiedzieć ani słowa. Wzięła kartkę i schowała do kieszeni płaszcza. Siedzieli tak w ciszy ponad godzinę.

Mijały dni.
W parku staruszka nie było.
Nie było też ich ławki. Ani alejki przy której stała.
Była jednak kartka w kieszeni, a na niej napis:

…Kto rękę mi poda, ten oddychać zacznie…

1 komentarz:

  1. Bóg jest wielki! :)
    Przez tak proste opowiadanie przemówił do mnie po raz koloejny...
    Dzięki Ci, że to tu wstawiłaś :)

    OdpowiedzUsuń