"et cognoscetis veritatem, et veritas liberabit vos" J (8,32)







sobota, 11 grudnia 2010

Prośba

Boże, ja dziś Cię proszę. Pomóż.
Boże, ja wiem, że nic Ci nie dałam, a teraz chcę wiele.
Boże, nic mi nie zostało, jak tylko Ci zaufać… chociaż wiesz, że nie wiem, czy potrafić będę.
Boże, zmień mnie, bo ja sama nie umiem i nie wiem czy chcę się zmienić.
Nie wiem nic. Dziś już nad przepaścią, gdy jeden krok mogę zrobić by uciec, nie wiem.
Kim jestem i po co jestem.
Powiedz jeśli wiesz.
Pomóż, jeśli nie dziś, to jutro może…

piątek, 26 listopada 2010

Wolność wyboru.

Kobiety w naszym kraju są rzekomo wyzwolone. To wg mnie nie jest prawdą. Nie pozwala się kobietom decydować o swoim życiu. Decyzje za kobiety podejmują głównie mężczyźni, czy to w sejmie, czy w kościele. Jednostki, które starają się zabrać głos, lub walczyć o prawo np. do aborcji szybko są uciszane. Bo życie, bo to, bo tamto. Bo nagle się okazuje, że życie kobiety nie jest jej życiem.
Kiedyś ktoś takiej kobiecie powiedział, że nie ma sumienia, bo popiera aborcję. Jakim prawem inny człowiek osądza taką kobietę?
Bóg dał nam wolność. Wolność do czego? Czy to kolejna hipokryzja, kryjąca się za jedną z wielu interpretacji słów Pisma Świętego?
Ile dramatów nie miałoby miejsca gdyby pozwolono kobietom na aborcję. Zawsze w takich sytuacjach myśli się o dziecku. Walczy się tylko o nie. Ono jest najważniejsze. Kobietę potępia się najpierw za to, że poszła z kimś do łóżka. Potem, że usunęła, bądź chciała ciążę usunąć, a na koniec jeśli zdecyduje się dziecko urodzić i je oddać, potępia się ją nadal. Bo jak można oddać własne dziecko?
Nikt w tym całym wspaniałym świecie nie myśli o tej kobiecie. Od razu powinno się ją skazać na 25 lat więzienia, albo ukamienować.
A dziecko? Jak leży zasikane w domu dziecka, to już jakoś obrońcy życia nie kwapią się by poprawić warunki w takich miejscach. By ułatwić proces adopcyjny. By zrobić cokolwiek, jak już to dziecko się urodzi. Bo po co?

niedziela, 14 listopada 2010

Spacer

Pustą drogą szedł.
Nie oglądał się, bo za czym?
Za trawą, błotem, kwiatem jesiennym?
Wspomnień pełne kieszenie niósł, ciężko mu było czasem. Czasem lżej.
Każdy krok powinien gdzieś prowadzić, ale to tylko wrażenie było.
Mapą mu była jego twarz , pełna zmarszczek, bólu i smutku.
Zdał sobie sprawę, że nikim jest, a sprzymierzeńcem jego jest śmierć.
Wybawieniem, ratunkiem, przyjaciółką…

środa, 3 listopada 2010

Łza

Taka niekontrolowana. Taka niewidoczna. Taka niepozorna. Taka jedna na pożegnanie. Żeby nie pokazać, że zależy. Że smutno trochę jednak.

Szybko się zapomni, że była. Że spadła gdzieś, albo nawet nie zdążyła spaść. Bo wyschła po drodze.

środa, 27 października 2010

Film

Wczoraj obejrzałam jeden film. Wiele już filmów o tej tematyce powstało. Wczorajszej wersji nigdy wcześniej nie widziałam. Film dał mi do myślenia. Już nie chodzi o to, że pokazał ile cierpienia może znieść człowiek. Ale o to, że jednak człowiek zawsze pozostanie człowiekiem. Tylko albo i aż. Pamiętam scenę, gdy główny bohater ofiarowuje swoje życie Bogu w zamian za ocalenie życia kobiety i rodzącego się dziecka. Ja też kiedyś usłyszałam takie słowa, może w innej sytuacji ale, ale ktoś ofiarował swoje życie w mojej sprawie. Wtedy traktowałam to jako emocjonalny szantaż. Ale dziś już tak nie myślę. Ile jest osób, które są w stanie oddać swoje życie dla obcej zupełnie osoby?

Główny bohater tego filmu nigdy się nie poddawał. Ale naprawdę nigdy się nie poddawał. Owszem czuł złość, rozgoryczenie, ale przyjmował wszystko z pokorą. Dla mnie jest to postawa godna podziwu ale w moim przypadku nie do zastosowania. I myślałam, do wczoraj, że nie ma takich ludzi jak tamten człowiek. Że zawsze przychodzi taki moment, że emocjonalne zawieszenie, albo zbytnia trzeźwość umysłu, albo jeszcze rozpacz nie pozwalają na takie podejście do problemu.

Otóż znowu się myliłam. Bo nie znam ludzi, ani ich problemów. A nawet jeśli myślę, że coś tam wiem, to okazuje się, że to kropla w morzu. Wytrwałość niektórych osób na początku traktowałam jako przyzwyczajenie, rutynę a nawet coś w rodzaju głupoty. Bo ile razy można kogoś odtrącić, nawyzywać, obrazić? Ile razy mogę mówić danej osobie, że nie chcę się kontaktować? Zazwyczaj wystarcza jeden raz, no może dwa. Duma pomieszana ze smutkiem, nie pozwala takiemu człowiekowi próbować po raz trzeci.

A przy mnie tkwią tacy ludzie. Szczególnie jedna osoba, która tylko od Boga może czerpać pokłady cierpliwości. Tkwi przy mnie cały czas. Niczym cień. Denerwuje mnie prawie codziennie. I dostaje się jej prawie codziennie. Ale tak naprawdę to bez niej byłoby mi naprawdę źle.

Wracając do filmu… Jedna z ostatnich scen… mała dziewczynka podbiega do starszego człowieka, wskakuje mu na kolana i mocno przytula. Niby nic takiego, ale jednak niesamowite. To dziewczyna, za ocalenie życia której, chciał ów człowiek oddać swoje życie.

Są ludzie na tej ziemi, którzy nie wiedzieć czemu chcą mi pomóc. Szkoda, że ja dopiero po obejrzeniu filmu zaczęłam to dostrzegać.

wtorek, 26 października 2010

Podpis

Nie tak bardzo dawno temu do pewnych drzwi zapukał człowiek.
Nikt mu nie otworzył. Słychać było jedynie, że po drugiej stronie ktoś się porusza.
Właściwie czemu się dziwić. Nie powinno się otwierać drzwi obcym ludziom.
Ów człowiek nie mogąc doczekać się na otwarcie drzwi oparł się o ścianę, a potem odszedł.
Na ścianie pozostał ślad. Jakby podpis. Nie był na tyle wyraźny aby móc odczytać cokolwiek, ale ewidentnie był to podpis.

Ile razy ktoś pukał do nas a my nie otworzyliśmy?
Ile razy zostawiano nam znak, wskazówkę, której nie chcieliśmy zauważyć. Albo widzieliśmy nie to co trzeba.

Gdy tak siedzę ślepa, zamieniając zło na subiektywne dobro, nie słyszę pukania.
Nie słyszę tego pukania, bo już dawno jestem głucha.
Pani Agresja stała się mą powierniczką.
Teraz wiem, że głucha i ślepa nigdy nie otworzę swojego serca.
Dlaczego ogłuchłam? Dlaczego oślepłam? Przecież nie chciałam…

poniedziałek, 25 października 2010

Grząska ziemia

Kiedyś w pewnym miejscu w Polsce chciano wybudować kościół. Ale okazało się, że ziemia jest bardzo grząska i nie da się zalać fundamentu. Przez 15 lat lano beton w tę ziemię, po to aby w końcu zobaczyć kawałek muru kościoła.

Usłyszałam to dziś od przyjaciela.

Takiego prawdziwego.

niedziela, 24 października 2010

RapTor

Na prośbę RapTora usunęłam go z bloga. Nie wyraził chęci dalszego publikowania swojej twórczości, ze wzgęlu na odmienne niż moje podejście to tematu wiary i Boga.

środa, 20 października 2010

Życiowe błędy

Tak, tak. Każdy je popełnia. I Bóg zapewne dopuszcza abyśmy półświadomi, a może nawet głupi robili coś czego nie powinniśmy.
Ja dokładnie rok temu popełniłam swój największy życiowy błąd.
Poznałam człowieka, którego nienawidzę tak mocno, że nie potrafię nawet tego opisać. Co gorsze zaufałam mu, po to aby okrutnie się rozczarować.
Moja głupota była tak wielka… przeogromna.
Dziś nie cofnę czasu, a chciałabym bardzo.
Ale pomyślałam sobie że moje okrucieństwo będzie jeszcze większe od tej głupoty.
To wszystko co kiedyś zostało powiedziane to zgnilizna. Współczuję ludziom, którzy nadal tego słuchają.

wtorek, 19 października 2010

Jakieś banały

Sprawdziłam, nie działa. Głośna muzyka nie zagłuszy myśli. Nawet ta ulubiona. Nawet ta, którą nuta za nutą można zagrać, zanucić.

Sprawdziłam, nie działa. Słowo, które w piosence śpiewane o życiu niesie niby mądrość. Tylko dla kogo ta mądrość? Kto okaże się być naiwnym na tyle, by dać się oszukać…

Sprawdziłam, nie działa. Kłamstwo zadane własnej duszy. Takie niby dobre, a solą na ranie się okazujące.

Sprawdziłam, nie działa. Zepsuło się. Wszystko co kiedyś działało.

Ale nie sztuką jest żyć tak, żeby nic nie zepsuć. Nie sztuką jest dawać dobry przykład. Bo to że na dywanie nie ma śmieci, nie oznacza przecież, że pod nim jest sterylnie…

wtorek, 28 września 2010

LISTA

Kolejny wieczorny monolog, chociaż wolałby, żeby to była rozmowa. Ale wciąż nie dostaje odpowiedzi … Ciągle ma nadzieję, że On słyszy i wysłucha …

Prosi Boga o siłę. I mądrość. I jeszcze o cierpliwość. I wytrwałość … A tak generalnie prosi Go o to, co zawsze. O pomoc. A najlepiej cud jakiś.

A może to już tyle na co mógł liczyć? Może wykorzystał cały limit jaki mu przysługiwał?

Postanawia zrobić Listę.

Listę cudów.

Skończył studia ze sporymi nadziejami, ale kiedy zaczął pracować, szybko zauważył, że potrzebuje czegoś więcej. Zostawił rodzinny dom, żegnany ojcowskimi przepowiedniami o rychłym powrocie po doznanej porażce.
Nie wrócił. Nie musiał. Znalazł to czego szukał choć to co się stało było nieprawdopodobne. Cud? Wtedy tak nie uważał, ale patrząc dokąd dzisiaj jest doszedł …

Pół roku później rozpoczął swój wielki projekt. Nazwał go „Bez Boga”. Szybko zapomniał za co się na Niego obraził. Przez kilka lat trwania projektu popadł w pracoholizm i utknął w stabilnej, uczuciowej pustce, która dawała złudne poczucie bezpieczeństwa. Mógł tak istnieć znieczulony i przymusowo szczęśliwy. Pewnego dnia, zupełnie nieoczekiwanie, zakończył ten etap. Trudno to wyjaśnić bo przecież nie musiał tego robić. Wtedy też doznał uczucia uwolnienia chociaż sądził, że znalazł prawdziwą wolność. Bardzo spodobał mu się ten stan. Tak bardzo, że obiecał sobie przyjemne i samotne życie bez ograniczających zobowiązań. Kolejny cud, chociaż wcale o niego nie prosił.

Gdy pozorna harmonia zdawała się być niezniszczalna, jej forteca okazała się domkiem z kart. Stracił pracę, dla której poświęcił serce i część zdrowia. Kolejne raty kredytów uwierały jak ostry kamień w mocno zawiązanym na supeł bucie. Gdy stracił to, na co zapracował przez kilka lat, wreszcie ją spotkał. Okazała się być wyjątkową kobietą, trzy miesiące później zgodziła się zostać jego żoną. Doświadczył nieznanego uczucia całkowitej akceptacji. Nikogo i niczego nie musiał udawać.

Znalazł nową pracę. Projekt „Bez Boga” trwał i rozwijał się w najlepsze. Pewnego szczególnego dnia, kiedy Boski Wiatr zamykał Księgę na trumnie Papieża, jednocześnie kruszył następne zatwardziałe serce.

Minęło kilkanaście miesięcy. Zaczął poznawać jak być ojcem, współodpowiedzialnym za nowe życie. Kolejne nowe uczucia, doznania, obawy, wyzwania i radości. Za 10, 20 lat chciałby móc pamiętać i wracać wspomnieniami do tych chwil pełnych dziecięcego uśmiechu słodszego od mlecznej czekolady.

Wszystkie zdarzenia, te istotne i te pozornie mniej, dopiero z perspektywy czasu układają się w logiczną całość, jak pasujące do siebie puzzle. W poczuciu euforycznego szczęścia wydawać by się mogło, że z Bogiem wszystko można zaplanować i realizować. Jednak wtedy może się okazać, że jego plany i plany Pana, po prostu rozmijają się. Przychodzi rozczarowanie wymieszane z zaskoczeniem: zaraz, zaraz, przecież nie tak miało być! O to nie prosił! Równocześnie po cichu, jak złodziej, we wszystko co ważne wkrada się zwątpienie i chęć nieokreślonego buntu …
Teraz dopiero przekonuje się jak trudno jest utrzymać się na Drodze. Jednak cały czas nie zapomina subiektywnie katastrofalnych zdarzeń, które z biegiem czasu obróciły się w coś zupełnie odwrotnego, powtarzalnie cudownego, można powiedzieć. To tak, jakby cuda wymagały Bożego uprawomocnienia po licznych testach wiary i nadziei …

Może właśnie w tym momencie pomyślisz, Szanowny Czytelniku, że tych kilka zdarzeń to nic cudownego, nic ponad zwyczajne życie. Może i tak, ale nie dla niego. Dla niego cuda dzieją się niemal codziennie. Pochyla się ponownie nad Listą i zapełnia ją dalej, za tyle rzeczy codziennie dziękuje …

- spontanicznie zagrana melodia przez żonę na fortepianie
- widok śpiącego dziecka uśmiechającego się przez sen
- bardzo udany dzień w pracy
- gwiaździste niebo widziane w oknie dachowym
- wyjątkowe zdjęcie, którym zatrzymał wyjątkową chwilę
- uczucie, gdy dłoń dziecka zamyka w swojej
- wieczory z żoną, w towarzystwie ulubionych bohaterów odcinkowej komedii
- modlitwa do Boga opisana niezdarnym rymem
- pośredni dotyk dziecka, na którego przyjście trzeba jeszcze chwilę poczekać

A teraz on prosi o kolejny cud.

Może jeszcze go nie ma i będzie musiał jeszcze poczekać …
Może tym razem nie nadejdzie wcale, bo przecież on tak wiele już otrzymał …
Może już nadszedł, a on tego nie zauważa …

wtorek, 24 sierpnia 2010

Rower

Każdego dnia, z samego rana siadam na rower. Wyjeżdżam na Drogę. Na początku jest szeroka, gładka, po prostu chce się jechać. Sił mam mnóstwo. Przyspieszam. Ożywczy wiatr owiewa moją twarz. Słońce ciepło oświetla każdy metr, kilometr. Chce się żyć, przeżyć kolejny dzień. Towarzyszy mi wiara, że jadę we właściwą stronę. I właściwą Drogą. A ta zaczyna piąć się stopniowo. W oddali widzę wspaniały Szczyt. Wierzę, że rozciągają się z niego unikalne widoki na niepowtarzalne krajobrazy. Tak piękne, że nie będę chciał wracać.
„Jak tam musi być wspaniale” – myślę ciesząc się na wyrost.
Przyspieszam jeszcze bardziej. Mam siłę, czuję moc.

Rozpędzony, zapatrzony przed siebie, w ostatniej chwili omijam pierwszą nierówność na Drodze, potem kolejną, większą od poprzedniej. Zwalniam.
„Muszę bardziej uważać” – mówię do siebie. A Droga staje się coraz bardziej wyboista, kręta i coraz węższa. Zwalniam jeszcze bardziej, omijam jakieś kamienie, odłamki cegieł, śmieci, leżą jakieś zardzewiałe gwoździe.
„Kto to wszystko porozrzucał?!” – myślę, przeklinając fakt, że muszę jechać jeszcze wolniej, żeby uniknąć upadku. W końcu zsiadam z roweru i zaczynam go prowadzić mozolnie omijając przeszkody. Spoglądam przed siebie. Nadal tam jest, Cel tej podróży, jestem bliżej z każdym krokiem, chociaż coraz bardziej przytłacza mnie świadomość, że tych kroków będę musiał postawić jeszcze dziesiątki, setki, tysiące … Na pewno o wiele więcej niż sądziłem na początku.

Zaczyna mnie ogarniać coraz większe zmęczenie. Do zmęczenia w końcu przyłącza się zniechęcenie. Sił jakby mniej. Zauważam inną drogę.
„Wreszcie jakieś wybawienie” – pomyślałem.
„Sprawdzę, może tą drogą też dojadę tam gdzie chciałbym się znaleźć?” – tłumaczę sobie, ochoczo wsiadając ponownie na rower.
Siły jakby wróciły. Moja nowa droga zaczyna łagodnie i gładko opadać. Jadę coraz szybciej, prawie bez wysiłku.
„Gdzie jest Cel mojej podróży? Gdzie ten wspaniały Szczyt?” – pytam się retorycznie. Ale coś zagłusza dalsze pytania.
„Po co mi tamten Szczyt, skoro tędy jedzie się tak łatwo i przyjemnie?” – tłumaczę sobie nie przerywając jazdy.

Mijają godziny, nadal jedzie się przyjemnie. Słońce zaszło już dawno.
„Dokąd tędy dojadę?” – w końcu zadaję sobie pytanie.
„Donikąd” – pada własna odpowiedź, bo końca drogi nie widać.
Zaczyna mi doskwierać brak Drogi i Celu mojej podróży, które straciłem z oczu jakiś czas temu.
„Musi gdzieś tu być” – stwierdzam rozglądając się z nadzieją.
Niestety nie mogę nic dojrzeć. Oglądam się za siebie – też nic. Moment nieuwagi wystarcza. Spadam z roweru. Trasa gładka kiedy się nią jedzie, przy upadku nie pozostawia złudzeń. Pościerane solidnie kolana, poranione ręce.
„Nawet nie mam apteczki, bandaża, nic nie mam” – wyrzucam sobie oglądając świeże rany obok tych, co całkiem niedawno się zabliźniły.
Podnoszę rower – jeszcze nadaje się do jazdy. Poobijany i obolały - zawracam. Chcę wrócić tam skąd przyjechałem. Ale podróż powrotna jest stroma i długa. Tak przyjemnie się tędy jechało …
Ostatecznie docieram do miejsca w którym zboczyłem z Drogi. Powoli zaczynam jechać, ponownie omijam przeszkody, a namiastką nagrody jest widok znajomego Szczytu. Dobrze jest Go widzieć. Na krótką chwilę uśmiecham się symbolicznie. Tylko na tyle mnie teraz stać, bo nigdzie jeszcze nie dojechałem, bo przede mną długa Droga pełna wyzwań, przeszkód, kuszących prowokacji i licznych chwil pokory …

Gdy znowu zbłądzę, obok licznych już blizn chcę mieć zawsze miejsce na przyjęcie kolejnych.

Nie boję się dnia, gdy po przebudzeniu nie znajdę roweru – pójdę pieszo, na czworakach, czołgać się będę …

Lękam się dnia, gdy po nocy, Drogi dla mnie już nie będzie …

czwartek, 12 sierpnia 2010

Modlitwa Raptora 10

Przemów Panie
Sługa Twój słucha …

Gdy
przestanę mówić
jak nakręcony
dziękować za wszystko co dobre
i gorsze trochę
za wszelkie łaski
i bolesne upadki
z których podnoszę się
co chwilę

Przemów Panie
Staram się słuchać przecież …

Gdy
skończę w końcu
wymieniać, wyliczać
niezmiennie to samo
przepraszać za grzechy
notoryczne
bliźniaczo podobne
do siebie

Przemów Panie
Już nic nie mówię prawie …

Jeszcze tylko
próśb litanię
pozwól mi dokończyć
co się ciągnie
nieskończenie
Wciąż mówię
że taki mały
jestem
pyłem, kurzem
ledwie
często natrętem
zapewne
Ale ciągle jednak
natarczywie
egoistycznie
czekam
na cuda Twoje
kolejne

Przemów Panie
Zamilkłem na chwilę …

mam szansę
na milion jedyną
by chociaż
jedno Słowo usłyszeć
Twoje
Niech się w końcu
przebije
przez milczenia mojego
symfonię

poniedziałek, 26 lipca 2010

Pożegnanie z Caroll

Codziennie ON uczył mnie prawdy o ludziach, o świecie o mnie…
I mnie rozczarował.
Nie będę już pisać, ponieważ mi się nie chce.
Nie będę na siłę tworzyć czegoś, z czym się nie zgadzam.
Gdybym chciała nadal pisać prawdę, byłyby to treści pełne szyderstwa.

Bloga nie usuwam, pozostawiam go RapTorowi.
Jako spadek.
Po mojej wierze.

poniedziałek, 5 lipca 2010

(RapTora) Kilka pytań do ...

Co jest w nas prawdziwe, tak naprawdę? Pozornie łatwe pytanie, bo przecież to my powinniśmy znać siebie najlepiej, prawda? Jednego dnia podoba mi się moja prawda o mnie, ale nazajutrz już mogę mieć problem z jej akceptacją …

Czasem wystarczy, że ktoś wygłosi krytyczną opinię, da do zrozumienia, że moje zachowanie, decyzja, światopogląd – są nie na miejscu, nie pasują do tzw. „ogólnego standardu”. Kiedy zaczynam zastanawiać się, co we mnie jest prawdziwe … nie mogę znaleźć jednoznacznej odpowiedzi.

Ktoś, kto mnie nie ocenia. Ktoś, kto akceptuje mnie bez względu na nastrój w konkretnej chwili. Czasami podzieli się trudną prawdą o sobie, powierzy mi część siebie, swoich doświadczeń, lęków. Wtedy uświadamiam sobie, że nie jestem sam w tym tłumie schowanym za maskami sztucznych, wytrenowanych uśmiechów.

Za wszystkich tych bliskich mi ludzi dziękuję Bogu - są prawdziwym darem. Liczę też, że On zna mnie lepiej niż ja sam, wie, co we mnie jest prawdziwe. I mam nadzieję, że podchodzi do tej prawdy z dużą wyrozumiałością …

niedziela, 4 lipca 2010

Trzy rymy

Nie każde ucho słuchać będzie
Nie każde oko zobaczy
Nie każdy umysł pojąć zechce
Twoją prawdę, człowieku marny
Więc umilknij na chwilę
Może sam zapomnisz
A może się nauczysz, żyć od nowa, lepiej
Pożegnaj raz na zawsze twoją prawdę ukrytą
Umilknij
Proszę nie bądź
Prawdziwym hipokrytą

piątek, 2 lipca 2010

Bardzo krótka historia

Na polanie biegała młoda śliczna sarna.
Skubała trawę. Słońce świeciło, ptaki śpiewały, liście drzew szeleściły na lekkim wietrze.
Obok pasły się inne starsze sarny.
Nagle coś spłoszyło ptaki.
Mała sarna nie wiedziała, co się dzieje. Starsze już wiedziały.
Na polanę wbiegła lwica i jednym ciosem powaliła małą sarnę na ziemię.
Wbiła w nią swoje zęby. I zaniosła małym głodnym lwiątkom.

Witajcie w prawdziwym świecie zdawał się mówić szelest liści.
Witajcie w prawdziwym świecie…

poniedziałek, 28 czerwca 2010

Bunt

Żałuję.
Bardzo żałuję.
Tej swojej głupoty.
Tej nędzy swojej.
Nie umiem już wierzyć, pojmować niczego.
Nie umiem ufać ślepo, biec do przodu.
Bezsens w działaniu dostrzegam wyraźny.
Nie ma owoców, nagrody żadnej.
Bo nie dla nagrody biegniesz - powiecie…
Lecz dla wolności swojej przecież.
Jaka to wolność, jaka to prawda?
Gdy wychodzi z nich pogarda, dla siebie samej i świata tego.
Kto chce niech wierzy, sprawa to jego.
Ja już od Boga nie chcę niczego.

sobota, 26 czerwca 2010

Modlitwa RapTora 4.

kiedy cień cierpienia
nad Maleństwem
zawiśnie ....
Daj mi proszę
Panie
mądrość Salomona
albo jej ułamek ....
chcę słowem jednym
rozwiązać
każdy węzeł
gordyjski
a drugim
pogodę duszy przywrócić
natychmiast ...

RapTor

wtorek, 15 czerwca 2010

Złotych myśli ciąg dalszy

Między myślami nazwanymi przeze mnie „świętymi banałami” przewijają się również „święte prawdy”, które szczególnie sobie upodobałam.
Idąc ścieżką prawdy często zamykam oczy. Nie chcę wiedzieć, nie chcę widzieć. „Prawda was wyzwoli” nawet, jeśli ma zabić.
Prawda boli. Ta trudna, przykra, niewygodna.
Prawda o mnie pokazała, że nie jestem wolnym człowiekiem. Czy będę? Nie wiem. Czy chcę być? Też nie wiem.
„Dotknij Panie moich oczu, abym przejrzał” …
Nie ukrywam, że ostatnio nie podoba mi się to, co widzę. Aktualny plan Boga wobec mnie zdaje się być pomyłką. Ale On się przecież nie myli…
Nadal twierdzę, że Bóg nie miał mnie na myśli. Tylko kogoś innego.
Gdy zamykam oczy, bo już nie mogę, zaczynam czuć kajdany ciemności na nogach.
Rozsądek, wiara a może strach każą mi je ponownie otworzyć.
Jestem człowiekiem małej wiary. Nie będę udawać, że jest inaczej.

Wierzę jednak, że mimo wszystko moja wiara mnie ocali, zanim prawda zdąży zabić.

poniedziałek, 14 czerwca 2010

Złote myśli

Napisałam ostatnio tekst, który niestety usunęłam.
Coś tam mi się wcisnęło i tekst zniknął. W tajemniczy sposób.
Były to przemyślenia na temat największych „świętych” banałów, jakie w życiu słyszałam.
Jednym z nich jest obnoszenie się ze swoim krzyżem. Zdanie „taki mój krzyż” jest porażką osoby, która je wypowiada. Zapewne mówiąc to taka osoba sugeruje, że należałoby jej pomóc w niesieniu. Ktoś, kto niesie ledwie zadrę, nie powinien porównywać się do Jezusa.
Wolę stwierdzenie, że „Bóg ma wobec mnie plan”. A jaki to plan? To się okaże.
Innym zdaniem, którego nie zrozumiem chyba nigdy, a tym bardziej nie zrozumiem ludzi, którzy niczym mantrę je powtarzają jest: ”wszystko oddaj Bogu”. Od razu powinni dodawać przypis, że chodzi tylko o złe, smutne i straszne rzeczy. Dlaczego oddajemy Bogu naszą rozpacz, nieszczęście, tragedie? Dlaczego nie oddamy najukochańszego dziecka? Dlaczego nie oddamy Mu pieniędzy, dlaczego zamiast zrobić remont sobie, nie zrobimy remontu komuś innemu? Takie jest to ludzkie oddawanie. Znam osoby, które są w stanie oddać wiele, nie wszystko, ale wiele. I nigdy od tych osób nie słyszałam tego zdania. NIGDY.
Mądry człowiek powiedział mi kiedyś „Zaufaj Bogu”. Nie kazał mi niczego oddawać.
Na koniec perełka. Zdanie, które nazwałam opcją dla leniwych wierzących.
„warto czekać, Pan daje siłę do czekania”.
Czekajcie. Samo przyjdzie. Nic nie róbcie. Miło, że niektórzy mają tyle czasu…

poniedziałek, 7 czerwca 2010

Ławka w parku

Kilka lat temu pewna kobieta usiadła na ławce w parku.
Czuła się zmęczona, znudzona. Mimowolnie obserwowała otoczenie. Nie podobało jej się to, co widziała. Jedni ludzie czytali, inni bawili się z dziećmi, jeszcze inni spacerowali. Ona siedziała i patrzyła. Kiedy już miała dość, resztkami sił podniosła swoje ciało i wolnym krokiem udała się do domu.
W domu nie robiła już nic. Nie chciało się jej. Nic nie miało sensu.
Żyła tak dni, miesiące. W zasadzie nie miała problemów. Owszem, musiała pracować, jeść, sprzątać, ale to musi robić prawie każdy. Wiodła zwyczajne, spokojne życie.
Nie była jednak szczęśliwa. Nie umiała odpowiedzieć, dlaczego…
Gdy pewnego dnia dowiedziała się, że dotknęła ją poważna choroba, nie potrafiła się nawet zmartwić. Tylko jedno zaczęła dostrzegać. Wszechobecną pustkę.
Zdecydowała, że pomimo złej pogody pójdzie do parku i usiądzie na tę samą ławkę co kiedyś.
Poczuła radość, gdy dostrzegła jakiegoś staruszka z gazetą w ręku. Siedział właśnie na tej ławce.
Nikogo więcej w parku nie było. Kobieta jednak nie czuła się w nim samotna. Postanowiła przejść obok staruszka i powiedzieć mu „dzień dobry”. Gdy to zrobiła, wzruszony mężczyzna powiedział jej, że dawno nikt nie był dla niego tak miły i pożyczył jej „miłego dnia”.
Kobieta czuła się naprawdę szczęśliwa.
Następnego dnia ponownie udała się do parku. Staruszek tam był.
Nieśmiało podeszła do niego i powiedziała:
- Dzień dobry panu.
- Dzień dobry. Miałem nadzieję, że pani przyjdzie.
- Mogę się przysiąść?
- Będzie mi bardzo miło.
- Nie będę panu przeszkadzać. Też mam gazetę.
- Zatem poczytajmy razem.

Spotkania w parku stały się dla kobiety czymś ogromnie ważnym. Chociaż praktycznie nie rozmawiali, ona w myślach opowiedziała mu całe swoje życie. A on jej słuchał.
Wiedziała, że ten nieznajomy człowiek, dał jej więcej niż mogła sobie zamarzyć.
Minęły dwa miesiące. Czuła, że zbliża się koniec. Nie rezygnowała jednak ze spotkań w parku.
Tego popołudnia postanowiła, że przedstawi się staruszkowi. Przez te wszystkie dni byli dla siebie anonimowi. Chciała, aby pamiętał jej imię, gdy ona już odejdzie.

- Dzień dobry.
- Dzień dobry. Czekałem na panią. Muszę pani coś powiedzieć.
- Ja też chciałabym coś panu powiedzieć.
- Pani pierwsza.

Kobieta wyciągnęła rękę do staruszka i powiedziała swoje imię.
Gdy uścisnął jej rękę, poczuła ciepło płynące z jego dłoni. Ogarnął ją spokój. Poczuła się bardzo dobrze. Wzięła głęboki oddech i uśmiechnęła się.

- Chciałem pani powiedzieć, że jutro mam poważną operację. Nie będzie mnie w parku. Być może już nigdy więcej się nie zobaczymy. Dlatego bardzo się cieszę, że mogłem poznać pani imię. Mam nadzieję, że tak wspaniała osoba zrobi w swoim życiu jeszcze wiele dobrego.

Nie mogła nic powiedzieć. Łzy cisnęły się jej do oczu. Nie chciała mu powiedzieć, że ona też, być może jutro, za tydzień, lub za miesiąc nie przyjdzie już do parku.
Nie mogła jednak.
- Mam jeszcze jedną prośbę. Napisałem do pani list. Nic długiego, nic specjalnego. Proszę przeczytać kiedy mnie już tu nie będzie.

Nadal nie mogła powiedzieć ani słowa. Wzięła kartkę i schowała do kieszeni płaszcza. Siedzieli tak w ciszy ponad godzinę.

Mijały dni.
W parku staruszka nie było.
Nie było też ich ławki. Ani alejki przy której stała.
Była jednak kartka w kieszeni, a na niej napis:

…Kto rękę mi poda, ten oddychać zacznie…

czwartek, 27 maja 2010

Kazek

Napisałam sobie kiedyś w opisie, że On uczy mnie prawdy o ludziach, o świecie, o mnie…
Ludzie. Taki Kazek. Teoretycznie znam go kilka lat. Teoretycznie.
Praktycznie nie znałam Kazka wcale. Był kim był. Zawsze miły, elegancki. Profesjonalista. Kontakt żaden. Miłe „ dzień dobry” - nic więcej.
Kilka miesięcy temu Kazek pokazał mi kawałek prawdy o sobie. Pięknej prawdy. Nie powiem, na początku byłam zdziwiona. Ten Kazek, taki? Właśnie taki … Jezusowy.

Ktoś mi kiedyś powiedział, że Jezusowi ludzie się odnajdują. Kazek mnie odnalazł. Nie byłam może najlepszym świadectwem, ale bardzo chciałam być Jezusowa.
Kazek to widział. Widzi nadal. Chociaż czasem mówię mu coś zupełnie innego.
Bóg postawił na mojej drodze wielu wspaniałych ludzi. Postawił też i przedstawił mi Kazka.

Każdemu życzę, aby spotkał swojego Kazka. Jestem przekonana, że wielu go już ma.
Z Kazkiem można porozmawiać o Jezusie.
Taki Kazek to prawdziwy prezent od Pana. Kazka dostaje się w najmniej oczekiwanym momencie.
Ważne, by ten prezent z wiarą przyjąć.

niedziela, 23 maja 2010

Jej powrót

- Przepraszam, czy to miejsce jest jeszcze wolne?
- Przecież to twoje miejsce.
- Tak wiem, ale długo mnie nie było i pomyślałam że może zajął je ktoś inny.
- W moim sercu każdy ma swoje miejsce, bo każdy jest dla mnie ważny.
- Chciałabym tu wrócić. Jestem bardzo samotna.
- JA JESTEM Z TOBĄ
- Mogę odpocząć? Jestem bardzo zmęczona, boję się że upadnę.
- JA CIĘ PODTRZYMAM
- Co będzie dalej?
- JA CIĘ NIE ZOSTAWIĘ
- Skąd wiedziałeś, że to właśnie chcę usłyszeć?
- Przecież cię kocham
- Myślałam że to będzie koniec wszystkiego
- Ja nie wiem co to jest koniec
- „Uwiodłeś mnie, Panie,”
- A ty pozwoliłaś się uwieść…

sobota, 24 kwietnia 2010

Koniec

To, co prawdziwe w nas...

środa, 21 kwietnia 2010

Rozmowa 7.

- Dokąd idziesz?
- Nie wiem. Przed siebie, po prostu.
- Ma to jakiś sens?
- Dla większości ma, dla mnie nie.
- Więc dlaczego idziesz?
- Bo ja się już nie liczę. Jest ktoś ważniejszy. Ja przestałam istnieć.
- Tak czasem bywa. Ale nie musisz być niewidzialna. Możesz zmienić nastawienie.
- Mogę iść na siłę. Nic więcej.
- Jest jeszcze coś, co możesz zrobić. I wiem, że skoro już idziesz, to będzie to możliwe.
- Co takiego?
- Pokochać…

sobota, 10 kwietnia 2010

...

(*)















































































...

piątek, 9 kwietnia 2010

Trzy życia

Woda obmywała jej stopy. Była zimna, ale nie przeszkadzało jej to. Czuła, że koi ból, więc szła tym brzegiem. Nie było ani pięknego zachodu słońca, ani złowieszczych chmur. Było zwyczajnie. Cicho. Chciała się wsłuchać w cokolwiek, ale nie słyszała ani mew, ani szumu fal. Słyszała jeden miarowy rytm - bicie swojego serca. Pomimo głuchoty słyszała, że żyje. Wierzyła, że warto…

Woda obmywała jej stopy. Była bardzo zimna, przeszkadzało jej to, ale pomimo wszystko siedziała nad tym brzegiem. Nie było żadnego zachodu słońca, ani chmur. Ale było niezwykle. Ciemno. Chciała zobaczyć cokolwiek, ale nie mogła. Słyszała jednak mewy, szum fal. Widziała jedną jasną plamkę gdzieś nad nią. Pomimo ślepoty, widziała sens życia. Wierzyła, że warto…

Zawsze marzyła, żeby zimna woda obmywała jej stopy, gdy przechadzając się brzegiem morza mogłaby słuchać szumu fal i podziwiać zachód słońca. Nie było tego. Słyszała jednak miarowy rytm aparatury która za nią oddychała, wciąż patrzyła na biały sufit. Mimo wszystko, tak po prostu … chciała dalej żyć. Wierzyła, że warto…

środa, 7 kwietnia 2010

O cud uzdrowienia

W NIEDZIELĘ 11 KWIETNIA O GODZINIE 15.00 ODBĘDZIE SIĘ MODLITWA O CUD UZDROWIENIA DLA MONIKI BRZOZA.

Nie znam jej, ale przecież nie muszę jej znać. Wiem tylko, że wg lekarzy nie powinna już żyć. A żyje.
Wiem, że zna ją wielu, bo żyje Światłem Chrystusa i daje piękne świadectwo.

Poświęć jej chociaż…
Kilka minut… bo tyle odmawia się Koronkę do Miłosierdzia Bożego.

Piszę to, bo wiem że skoro to czytasz, to jesteś właściwą osobą, do której taką prośbę mogę skierować.
Jeśli znasz Monikę, to tym bardziej podziel się tym co masz najcenniejszego – WIARĄ.
Daj jej świadectwo swoją modlitwą.

Niedziela – godz. 15.00

wtorek, 6 kwietnia 2010

Sinusitis paranasales

Przyszła kilka dni temu, znowu niezaproszona. Przyszła. Budowla cała runęła w ciągu sekund kilka. Znowu nie była wzmocniona. Może znowu na piachu budowana. A może wcale jej nie było…
Przyszła, obdarła ze złudzeń, plany pokrzyżowała. Panoszy się niczym pani tego świata. Skąd pochodzi i kto ją zesłał? Głupota moja?
Odziera z godności, znowu. Nóg nie obmyje mi nigdy.
Przyszła i odejść nie chce, chociaż co dzień proszę o to. By poszła już. Codziennie, niezmiennie ze mną jest.
I ma za sobą świat cały, przeciwko mnie. Za mną jednostki tylko.
I mówi mi że bez sensu nie jest. Że dużo więcej człowiek znieść może i niegdyś znosił za mnie też przecież…
Wczoraj powiedziałam MU – „ nie mogę już, pomóż mi”. Teraz, czekam… bo wierzę, że pomoże mi, zrozumieć od początku to, co prawdziwe we mnie, bo tak łatwo zapominam…

czwartek, 1 kwietnia 2010

Obraz

Kredą malowana jej twarz, źrenice ołówkiem zamazane.
Na sercu ktoś czerwoną farbę wylał, tonie w niej cała.
Te same ściany, drzewa za oknem, ale jakby akwarela.
Te same twarze wokół, ale jakby za szybą przykurzoną.
Te same głosy, ale jakby wytłumione.
To samo pożywienie, ale jakby bez smaku.
To samo odbicie w lustrze, ale obce się wydaje...

sobota, 27 marca 2010

Dziś on, jutro ktoś inny…

Pewien pozbawiony nóg człowiek siedział codziennie przed jednym z marketów i się modlił. Miał rentę inwalidzką, nie brakowało mu pieniędzy. Nie żebrał, ale większość myślała że to robi. Kiedy ktoś podchodził do niego on od razu zaznaczał, że niczego nie chce.
Ludzie przyzwyczaili się do widoku beznogiego mężczyzny. Czasami, ktoś na siłę dawał mu pieniądze, czasami coś do jedzenia. Czasem ktoś mu coś ukradł.
Zapytany przez jednego z przechodzących ludzi, dlaczego tak siedzi tu, niczego nie zbiera tylko się modli, odpowiedział:
- Ludzie myślą, że kalece należy współczuć. A ja nie potrzebuję współczucia. Codziennie wracam do domu z nowym pięknym zbiorem, który jest dla mnie cenniejszy od pieniędzy, od jedzenia. Zbieram dla kogoś szczere uśmiechy dobrych ludzi, a w zamian daję im swoją modlitwę.
- Dlaczego pan to robi?
- Kilka lat temu nie zwracałem na nikogo uwagi. Przyjechałem tu jak co tydzień na zakupy. W tym samym miejscu, w którym ja teraz siedzę, siedziała niewidoma kobieta. Denerwowała mnie ale udawałem, że to ja jej nie widzę. Owa kobieta kiedyś mnie zaczepiła i powiedziała żebym się uśmiechnął. Ja odburknąłem, że skoro nie widzi to po co jej mój uśmiech. Ona odpowiedziała, że wyczuwa na odległość dobrych ludzi i że pomodli się za mnie, żebym pewnego dnia sam się przekonał jak wielką radość może dawać życie. Nie rozumiałem o co jej chodziło.
- Dziś, siedzę tu. I zbieram szczere uśmiechy dla tej kobiety.
- Co się z nią stało?
- Kilka miesięcy po mojej rozmowie z tą kobietą miał tu miejsce nieszczęśliwy wypadek. Ta kobieta chciała przedostać się na drugą stronę parkingu. Jadący samochodem człowiek nie zauważył jej. Ona zginęła na miejscu, a on stracił nogi uderzając autem w ścianę.

poniedziałek, 22 marca 2010

Spowiedź

Człowiek po niej czuje się jak w chroniącym go pancerzu, a jednak lekko. Idzie przez most, mocny, druciany, gęsto pleciony. Po bokach poręcze, w plecaku chleb. Idzie przed siebie. Nie patrzy w dół. Nie zawraca.

Radość.

Z czasem czuje obok niej jeszcze jakby siłę, pewność… i czasem patrzy w dół, bo przecież nic mu nie grozi. Most nadal mocny. Nie ma obawy. Można iść dalej.

Ryzyko.

Na chwilę tylko się wychyli, na moment dosłownie. Bo przecież widoki kuszące bardzo. Most jakby już nie z drutu a ze sznurka. Bezpieczny nadal. Ale chwiejny trochę i splot jakby rzadszy, ale nadal idzie przed siebie.

Obawa.

Czy oby nie spadnie, czy ten most go utrzyma, bo teraz to tylko cienkie linki. Już nawet wychylać się nie ma po co, bo widzi wszystko doskonale. W niektórych miejscach linki pozrywane. Myśli o powrocie.

Panika.

Nagle się budzi. Nie może wstać, nie może złapać równowagi. Okazuje się, że to nie mocna druciana sieć, nie sznurek, nie linka, ale pajęczyna. Która rwie się przy każdym gwałtownym ruchu i jednocześnie oplata, ogranicza, dusi.

niedziela, 21 marca 2010

RapTora Tryptyk Wielkanocny

Modlitwa 8.1

Ile razy
omijam Cię
niewidomy jestem
przez chwilę
na Znak Twój
a czasem
po prostu, po ludzku
nieść mi się nie chce …
Przyczyn znajduję
tysiące
dlaczego nie tym razem
i wytłumaczeń
setki
dlaczego nie następnym
i pomysłów
dziesiątki
jak Go nie podnieść
uniknąć
obok przemknąć
niby nie zauważyć
przy okazji kolejnej
jeśli się przydarzy …

Modlitwa 8.2

… ale ja chcę przejrzeć
widzieć
Krzyż Twój
i swój też zobaczyć
Panie
rzuć błotem
w oczy moje
uzdrów
jednym swoim słowem
nogi
co chrome
tylko gdy mają podążać
za Tobą
pomóż mi
zmiażdżyć pychę
co każe wymagać
próżności
nieskończoność …

Modlitwa 8.3

… i cierpliwość miej
Panie
anielską
gdy zamiast Krzyża
drzazgę ledwie
dźwigam
nadludzkim wysiłkiem
gdy z Drogi zbaczam
choć innej nie widzę
gdy Prawdzie zaprzeczam
choć kłamać nie muszę
gdy wątpię w Życie
choć to Ty swoje
dla mnie
poświęciłeś.
Zostań
nie odchodź
Ty wiesz
że wracam
co rok
co miesiąc
ciągle
co chwilę

RapTor

piątek, 19 marca 2010

Prawie zwykły dzień

Przyszła do biura, jak co dzień. Wszystko było jak zazwyczaj. Pół dnia minęło i nic nie wskazywało na to, że druga połowa miałaby być inna.
W pewnym momencie ktoś wysłał maila. Ktoś inny oddzwonił, padły pytania, pierwsze oskarżenia.
Rozpoczęła się wymiana maili. Najpierw do jej wiadomości. Ktoś oskarżał jej pracownika, pośrednio ją. Najpierw ze spokojem starała się wyjaśnić o co chodzi. W międzyczasie kolejne maile, kolejne telefony. Nerwy…
Nie wytrzymała, napisała w końcu. Ona. Niezbyt brutalnie, ale jednak wymierzyła cios.
Cisza… Szok…
Ktoś przerywa mailową polemikę. Ale lawina ruszyła.
Nagle zobaczyła że do biura wchodzą jacyś ludzie i wnoszą szpadle, łopaty. Zaczynają kopać. Nie można się poruszać. Wszędzie doły. Można sobie zrobić krzywdę. - O co chodzi? Co oni robią? – myślała.
Ludzie zaczynają szeptać. Atmosfera jest napięta. Bardzo napięta.
Nawet nie zauważyła kiedy przy jednym z wolnych biurek w jej dziale usiadł jakiś mężczyzna. Wyjął kubek, komputer, jakieś teczki, papiery. Wyjął zdjęcie i postawił na biurku.
Podeszła do niego bo wydał się znajomy.
- Witam, czy my się nie znamy? – zapytała.
- Owszem. Już nie raz mieliśmy okazję się widzieć.
- Przepraszam pana, ale nie wiem co się tu dzieje. Nie rozumiem, dlaczego kopią tu te doły. W końcu to biuro.
- To częste w takich miejscach. Przywykłem. Przyznam, ze świetnie się czuję w takich warunkach. Pani nie?
- Nie. Będzie pan tu pracował? Tu przy tym biurku?
- Mam nadzieję. Z tego co już zdążyłem zaobserwować, to praca idealna.
- Dziwne… a może mi pan przypomnieć gdzie się spotkaliśmy? Jak się pan nazywa?
Nie usłyszała odpowiedzi, bo ktoś odciągnął ją na bok. Szeptał jej coś do ucha. Ona nie spuszczała oczu z mężczyzny, który cały czas na nią patrzył i tajemniczo się uśmiechał. W głowie kłębiło się tysiące myśli. Kim on jest. Dlaczego ci ludzie kopią te doły?
Nagle ją olśniło. Mężczyzna przestał się uśmiechać. Jego twarz miała złowrogi wyraz.
Natychmiast odwróciła się i chciała udać się do osoby ze swojego działu, ale wpadła w dół.
Zanim się z niego się wydostała, w biurze już wszyscy ze wszystkimi walczyli wymieniając maile, szepcząc…
Tajemniczy mężczyzna miał dużo pracy, wprost zasypany był pracą. Z każdą minutą rósł w siłę.
W końcu udało się jej dotrzeć do osoby z jej działu.
- Uspokój się - powiedziała - Nie kierujmy się emocjami. Nie brońmy się i nie atakujmy.
Mężczyzna wstał. Nagle przyszedł kolejny mail, a wraz z nim niepojęta agresja.
- Słuchaj – powiedziała do osoby z działu – Jezus w ciemnicy się nie bronił, nigdy się nie bronił jak odzierali go z godności. Miał z 600 ran. 600!!! Wiesz jak boli 600 ran? Ja nie wiem. Nie zadawajmy mu 601 rany. Przestańmy…
Mężczyzna krzyknął:
- Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo. Nie masz aż takiej władzy.
Wiedziała, że nie ma. Napisała przed wyjściem maila, aby załagodzić sytuację.
Przecież to nie ja zaczęłam… pomyślała. Dlaczego czuję się winna….?
Nie miała szans wobec obłudy i hipokryzji innych. Wobec chęci destrukcji.
STOP.
Kolejny prawie zwykły dzień.
Kolejna lekcja pokory.
Ile ich już miała? 100, 200? Może więcej. Dlaczego tak łatwo o nich zapomina?
Ile ran zada jeszcze Jezusowi?
- Przepraszam Cię Panie – powtarzała w myślach jadąc do domu – przepraszam…

Znowu Cię przepraszam…

środa, 17 marca 2010

Przemyślenie 5.

Nie da się…
Nie dam rady…
Nie uda mi się…
Nie mogę, bo…

Bóg nie używa takich sformułowań.

JEMU tylko jest przykro, że mówiąc to wątpię

Że się da…
Że dam radę
Że uda mi się
Że ”wszystko mogę w TYM, który mnie umacnia”

niedziela, 14 marca 2010

Dar

Do trzech mężczyzn podszedł Bóg i powiedział:
- Mam dla każdego z was dar. Jeden złoty, drugi srebrny, a trzeci bezbarwny. Wybierajcie mądrze.
Najszybszy z nich wybrał złoty dar. W środku był złoty zegarek. Mężczyzna uradowany podziękował Bogu – już nigdy się nie spóźnię - stwierdził.
Drugi mężczyzna wybrał srebrny dar. W środku znalazł srebrną łyżkę.
- Srebro szlachetnym jest, i wszystko z takiej łyżki smakować będzie, dziękuję - powiedział.
Ostatniemu przypadł dar bezbarwny. Nieufnie do niego podszedł. Po otwarciu, okazało się, że jest w nim fiolka z wodą.
- Dziękuję Boże, nie wiem co jest w tej fiolce, ale wierzę, że skoro jest od Ciebie to nie przypadkiem właśnie do mnie trafiła.

Bóg podszedł do pierwszego mężczyzny i powiedział:
- Byłeś najszybszy z nich wszystkich, wybrałeś złoto jako miarę swojego szczęścia. To złoto odmierzać będzie czas, którego niewiele ci już zostało.
Do drugiego rzekł:
- Nie łyżka czyni potrawę smaczną a ręka która ją sporządza. Wybrałeś srebro na miarę swej szlachetności. To srebro karmić cię będzie, gdy w swej niedołężności i poniżeniu zależny od innych będziesz.
Trzeciemu zaś powiedział:
- Wahałeś się, ale podszedłeś. W tej fiolce są łzy, których morze jeszcze w swoim życiu wylejesz. Nie na próżno jednak, bo szczere cenną właściwość mają. Potrafią zmiękczyć kamienne serce i rozpuścić beton wokół nóg, co pozwala w końcu zrozumieć, czym jest prawdziwa wolność.

wtorek, 9 marca 2010

Pomyłka?

Otwórz oczy, weź oddech, uspokój się. To nie jest tak, jak myślisz.
Nie patrz na innych. Nie porównuj się. Bądź sobą. Nie goń. Zatrzymaj się.
Uśmiech boli?
Prawda przeszkadza?
Nie bądź kimś, kim nie jesteś.
Wstań.
Nie pytaj ile to kosztuje, bo kosztuje wiele.
Nie pytaj, na kiedy, bo „ w terminie” nie zawsze znaczy "na wczoraj".
Możesz zacząć od nowa, ale nie niszcz tego, co już zostało zrobione.
Nie mów, że nie jesteś dzieckiem, bo jesteś i masz prawo się bać.
Zostań. Dokąd uciekniesz? Będzie Ci łatwiej?
Nie mów, że to farsa. Nie buntuj się. Agresja to nie zbroja, to zatruta strzała wymierzona w ciebie.
Przyjdź. Porozmawiaj ze mną. Potrafię słuchać.
Za dużo wymagam?
Naprawdę uważasz, że się co do ciebie pomyliłem?

niedziela, 7 marca 2010

CAROLL - PIANO 6.



Music by Caroll
Photos by RapTor

czwartek, 4 marca 2010

Szare pudełko

Kiedyś pewna kobieta spotkała przedziwną postać. Nie rozmawiała z nią, ale nie mogła przestać myśleć o tym spotkaniu. Nie bała się, ale czuła jak oblewa ją fala smutku i przygnębienia. Jakaś bliżej nieokreślona więź połączyła ją i tę postać. Poczuła ogromną stratę. Jakby ktoś ją okradł.

Czuła się jak opuszczony ogród. Przysypany liśćmi, których nikt nigdy nie grabił.
Czasem czuła, że liście przysypywane są śnieżnym puchem. Ale ten szarzał.
Liście pod nim gniły. Drzewa umierały.

Z trwogą czekała na moment, w którym śnieg zacznie się topić. A gdy nadszedł, nie pozostawił jej złudzeń… Nic nigdy tu nigdy nie zakwitnie, nie wyda żadnego owocu – pomyślała.

Mijały dni i miesiące. Mijały lata.
Gdy pewnego dnia szła przed siebie, ktoś złapał ją za rękę.
To chyba jest twoje – powiedział, wręczając jej małe szare pudełko.
Zdziwiona kobieta wzięła je do ręki, i łzy pociekły jej po policzkach.
Czasem skradzione rzeczy się znajdują – powiedział – musisz tylko podjąć decyzję, czy nadal tego potrzebujesz…

Kobieta otworzyła pudełko, ale w środku nic nie było.
Nagle jednak oczom jej ukazał się ogród pełen kwiatów, drzewa pełne pąków.
Tak, to kiedyś należało do mnie…dziękuję – powiedziała.
Mężczyzny jednak już nie było.

Pozostawił jej jednak coś, czego naprawdę się nie spodziewała.

W szarym pudełku była skradziona kiedyś …dusza…

poniedziałek, 1 marca 2010

Bez tytułu

Dzisiejszy człowiek pędzi. Ma jednak czas na poranną kawę na BP, ale nie ma czasu na modlitwę.
Ma czas na internetowe wiadomości, ale nie ma czasu na Biblię online.
Gdy Jezus zaprasza go do siebie, on nie ma czasu… bo akurat dziesiąty raz ogląda Władcę Pierścieni.

Często trudno jest zrozumieć, że gdy znajdzie się czas dla Niego, to na wszystko inne też znajdzie się czas…

niedziela, 28 lutego 2010

60 minut

Dziś w ciągu jednej godziny dane mi było zachwycić się, wzruszyć, zastanowić nad sobą, zaśmiać się, ofiarować coś, zyskać coś, spotkać kogoś, zaśpiewać, podać komuś rękę, uśmiechnąć się i po raz pierwszy uczestniczyć w czymś ważnym… Nie udawać, być sobą, mieć radość w sercu, uwierzyć, otworzyć się, dowiedzieć się ile jest schodów na ołtarzu…
W ciągu tej jednej godziny dane mi było w końcu zrozumieć, po co właściwie wyszłam z domu…

sobota, 27 lutego 2010

Gnejs

Skała pochodzenia metamorficznego. W klimacie umiarkowanym z jej zwietrzeliny powstają dość żyzne gleby brunatnoziemne. Poziom próchniczy jest wyraźnie wykształcony, co pozwala na stworzenie korzystnych warunków dla rozwoju systemu korzeniowego roślin.

;)

wtorek, 23 lutego 2010

Modlitwa RapTora 5.

Nie uciekaj ode mnie
zaczekaj ....
a może to ja
w przeciwną stronę
biegnę ....?

Wejrzyj w moją duszę
ułomną
słabości, lęki i wiarę
kaleką
bądź gdzieś blisko
mimo wszystko
nie uciekaj zbyt daleko

RapTor

poniedziałek, 22 lutego 2010

Rozmowa 6.

- Starcze poczekaj proszę! Dokąd idziesz?
- Idę przed siebie i czegoś szukam.
- Czego szukasz?
- Tego co ty.
- A czego ja szukam?
- Domu.
- Ale ja wiem, gdzie jest mój dom.
- Czyżby? A co tu robisz?
- Właściwie nie wiem. Wiesz jak się stąd wydostać?
- Widzisz, na początku jak tu trafiasz, to wszystko wydaje się być w porządku. Wydaje ci się, że to jakaś przygoda, z której wrócisz wzmocniony. I wielu się to udaje, bo idą w dobrym kierunku. Ale są tacy jak ja, i prawdopodobnie ty, którzy myśleli, że wiedzą gdzie jest ich dom i niestety zaczęli błądzić.
- Długo tu jesteś?
- Nie wiem, chyba całe życie.
- Prosiłeś o pomoc?
- Wiele razy.
- I co?
- Zawsze wiedziałem lepiej, co dla mnie dobre. Nie słuchałem innych. Teraz to jest moje życie. Przyzwyczaiłem się.
- Co ja mam zrobić? Nie chcę żyć tak jak ty.
- Nie mam powodu żeby ci pomóc, ale też nie mam go, by ci nie pomagać. Dam ci tylko jedną radę, którą usłyszałem tu od pierwszego napotkanego człowieka. Zrobisz z nią, co zechcesz.
- Powiedz proszę, bardzo chcę wrócić do domu.
- Posłuchaj, nigdy nie obrażaj się na Boga. On nie ma cię za co przepraszać.

czwartek, 18 lutego 2010

Ona

Szła do przodu. Czasem biegła. Nie patrząc na nic. Kiedyś chciała wspinać się po szczeblach drabiny. Okazało się jednak, że to za duży wysiłek. Za duży ból przy upadku. Za duży tłok. Ktoś ciągle deptał po palcach zamiast zrobić trochę miejsca.

Zeszła. Może spadła. Teraz idzie dłuższą drogą. Myślała, że będzie łatwiej, ale mylila się. Nie szła sama, bo z tego się już wyleczyła. Chociaż czasem miała ochotę zniknąć. Czasem żałowała, że ktoś wie…

Ostatnio idzie na siłę. Wie, że jak obejrzy się za siebie, to się zatrzyma. Czuje, że przed czymś ucieka.
Jest inaczej niż dotychczas. Spokojniej chyba.
Granica między tym, co przed nią a tym, co za nią zatarła się.
Ktoś powiedział jej, że jest na dobrej, bo Jezusowej drodze i że „wesołego miasteczka nie było” przecież…
No tak, nie było.

Ale ona myślała, że wyrosną jej skrzydła…. Że jej oczy będą miały kolor nieba.

Przyszło zwątpienie.
Nie miała już przecież 15 lat. Powinna zrozumieć pewne rzeczy. Chciała to pojąć.
Nie składała już żadnych obietnic.

Patrzyła, ale nie widziała. Słuchała, ale nie słyszała.
Ale coś jednak do niej dotarło, gdy pewien człowiek powiedział jej, że ona „powoli przestaje wierzyć, że to ma być coś nadzwyczajnego a zaczyna dostrzegać fakt, że Jezus to codzienność”.

wtorek, 16 lutego 2010

Przemyślenie 4.

Wiara to trudna sprawa. Czasem naprawdę nie wiem, o co w niej chodzi. Czasem wydaje mi się, że mnie to wszystko przerasta. Pojawiła się nawet taka myśl, że ateistom jest łatwiej.

Ktoś mi kiedyś powiedział, że „nie ma być łatwiej, ale prawdziwie”. No tak. Prawda.
Ostatnio w rozmowie z pewną osobą stwierdziłam, że ja zawsze wierzyłam i nie trzeba było mnie nawracać. Byłam tylko trochę dalej od Jezusa. W odpowiedzi usłyszałam od mojego rozmówcy, który cały nim żyje, że on nawraca się codziennie.
Jak to? Przecież on nie musi. Skoro jest blisko.
Jakość mojej wiary, modlitw, miłości do Boga uległa deprecjacji. Inni robią to częściej, lepiej, mocniej wierzą.

I co z tego wynika? Kompleks słabej wiary?… Brzmi absurdalnie.

Skoro naprawdę jestem, naprawdę oddycham i funkcjonuję w społeczeństwie, to mogę też wierzyć naprawdę, modlić się naprawdę.

Myśl Ojca Pio na 16 lutego mówi, że:

„Wszystkie modlitwy są dobre, kiedy towarzyszy im właściwa intencja i dobra wola”

Akurat dziś… akurat ta myśl….

niedziela, 14 lutego 2010

Rozmowa 5.

Wczoraj przyszedł do mnie Smutek i się uśmiechnął.
- Wszystko jest tak jak powinno być – powiedział – Wszystko…
Dziś przyszedł znowu i przyprowadził kolegę Zwątpienie.
- Po co przyszliście?
- Pokazać Ci kogoś.
- Kogo takiego?
- Kogoś, kto ma już radość w sercu.
- Ale nikogo tu nie ma oprócz … mnie …

piątek, 12 lutego 2010

Modlitwa RapTora 9.

Zamykam dzień
kolejny
zwyczajny
nieszczególny
Ile ran dziś Tobie zadałem
kiedy swój krzyż
niewygodny
odstawiałem
ukradkiem?
I wyrzekałem się Ciebie
wielokrotnie
w końcu obudzony
z letargu
zapierając się po trzykroć
Ile razy
od braci tych najmniejszych
odwróciłem się na pięcie
umyślnie wzrok przenosząc
nad sercami
co czekały w potrzebie?
Albo zwątpieniem w Ciebie
każdym
ciernie wciskałem
jeszcze głębiej …
Na koniec dnia
klęcząc wieczornie
błagam Cię
ponownie
jutro
uwierzę w Ciebie
bardziej
mocniej
i w kieszeń schowam
głęboko
swoją dłoń
Tomaszową

RapTor

czwartek, 11 lutego 2010

Wszystkiego prawdziwego

Komuś, Kto kiedyś znalazł czas…
Żeby usunąć zadry i oczyścić zaśmieconą duszę
Zawsze … ale szczególnie dziś
Wszystkiego prawdziwego…



Music by Caroll
Photos by RapTor

wtorek, 9 lutego 2010

Kamień

Silny mężczyzna, piękna kobieta, niewinne dziecko i niedołężny starzec dostali od Boga zadanie do wykonania.
Mieli spośród setek kamieni wybrać po jednym, który mógłby się im najbardziej przydać.
Kamienie były różnej wielkości, od maleńkich po ogromne głazy.

Pierwszy wyboru dokonał mężczyzna. Znalazł duży głaz, który z jednej strony miał ostre zakończenie.
Kobieta długo nie mogła się zdecydować. Przebierała, oglądała, aż w końcu zdecydowała się na błyszczący płaski kamień z otworem.
Trzecie wyboru dokonało dziecko i wybrało okrągły, kolorowy kamyk.
Starzec jako ostatni wybrał dla siebie ziarno żwiru.

Po wykonaniu zadania Bóg zapytał każdego po kolei, dlaczego wybrali właśnie takie kamienie.

Mężczyzna odparł, że taki kamień pozwoli mu się obronić przed innymi. Bóg zdziwił się i zapytał - przed kim chcesz się bronić? Przed dzieckiem, starcem, czy kobietą? Czy nie stworzyłem cię dość silnego żebyś mógł obronić nie tylko siebie, ale i pozostałych? Weź ten kamień i odejdź.

Kobieta odpowiedziała, że z wybranego kamienia zrobi sobie ozdobę. Bóg zdziwił się i zapytał: czy nie dość piękną cię stworzyłem, byś nie musiała się przyozdabiać? Weź ten kamień i odejdź.

Dziecko powiedziało, że kolorowy kamień jest jak piłka, uradowane za niego podziękowało i chciało się ze wszystkimi bawić..
- Dobrze – powiedział Bóg i w zamian dał dziecku prawdziwą piłkę - Zostań i baw się.

Na koniec zapytał starca, a ten MU odpowiedział:
Panie Boże, moja wędrówka dobiega końca. Całe życie grzeszyłem, i bardzo tego żałuję. Kiedyś byłem piękny, młody i silny. Najważniejsze były dla mnie pieniądze i władza. To sprawiło, że stałem się próżnym i niewdzięcznym człowiekiem. Za swoje uczynki powinienem dźwigać na plecach największy głaz, ale wiem, że go nie uniosę, bo siły mam mniej niż to dziecko. Wybrałem to ziarno żwiru, bo wierzę, że odpuścisz mi to, co kiedyś uczyniłem i zamienisz w ten właśnie żwir.
- Dobrze - powiedział Bóg i odpuścił starcowi grzechy w zamian za ziarno żwiru – Zostań i niech raduje się twoja dusza.

niedziela, 7 lutego 2010

Łucznik KL 86

Pięć dekad temu, na skrzypiącym krześle siedziała kobieta. Patrzyła na swój skarb.
Była to piękna, czarna, zdobiona złotym motywem łucznika, maszyna do szycia. Owa maszyna pozwalała kobiecie na bardzo skromne utrzymanie jej i jej trójki dzieci. W ciągu dnia kobieta nie miała czasu szyć, więc robiła to nocami. Dziękowała Bogu, że obdarzył ją dobrym wzrokiem i siłą. Często bowiem nie miała co jeść, wszystko oddając swoim dzieciom.
Nawet lubiła te noce z jej turkotem. Mogła rozmyślać o tym co było, o tych co odeszli …

W czasie wojny podczas ataku bombowego straciła córeczkę. Ona sama zaś leżała dwa dni nieprzytomna między innymi ciałami, zanim ktoś zwrócił uwagę, że ona jednak żyje. Nie dawano jej szans na powrót do zdrowia. Pół roku leżała sparaliżowana, zależna od innych.

Ale zdarzył się cud i przyszedł dzień, w którym sama, o własnych siłach mogła przejść kilka kroków.

I tak noc w noc kobieta dzieliła się wspomnieniami ze swoją maszyną do szycia.

Ta smutna historia ma dobre zakończenie. Kobiecie tej dane było przeżyć prawie sto lat w dobrym zdrowiu. Dane jej było poznać swoje wnuki, prawnuki i praprawnuki.

Dziś serce tej maszyny jest u mnie w domu. Wszystko działa, jest nawet igła i kawałek białej nitki.
To pamiątka, która przypomina mi, że każde istnienie ludzkie to cud. I kiedy Bóg ma dla nas plan, to choćby nas z martwymi pogrzebano - nie umrzemy. Cierpienie ludzkie nie jest bez sensu.

Bezustannie poszukujemy dowodów, cudów, potwierdzeń. Czasem wystarczy posłuchać prawdziwej historii Łucznika…

sobota, 6 lutego 2010

CAROLL - PIANO 4.



Music by Caroll
Photos by RapTor

Klepsydra

Pewnego dnia młoda dziewczyna postanowiła zmienić swoje życie. Chociaż może świat jej się nie zawalił, to jednak pragnęła sama zacząć wszystko od nowa. Obmyśliła plan działania. Miała cel – chciała odnieść sukces.

Czy się bała? Tak bała się. Ale już za długo czuła się jak ziarno piasku w klepsydrze, zamknięte, ograniczone, częściej w bezruchu niż w ruchu, przytłoczone innymi. Czasem udało się jej być na wierzchu, ale nigdy nie trwało to długo, ponieważ ktoś klepsydrę przekręcał i osiągała dno, przygnieciona pozostałymi ziarnami.
Kiedyś przecież była tym ziarnem, które zanim zamknięto, gdzieś z miliardami innych, nieograniczone, przemieszczane wiatrem było.
A przecież chodzi o to żeby być WOLNYM i móc swobodnie oddychać.
I jak już prawie dotarła do celu, zobaczyła to czego chciała dla siebie. Z przerażeniem stwierdziła, że to nie jest to. Na szczęście cienka warstwa szkła nie pozwalała iść dalej. Dopiero w tym momencie zawalił się jej świat. Nie powiódł się jej plan.

- „Pan nie powołuje nas do sukcesu, ale do wierności…” usłyszała od ziarna obok – każde z nas odgrywa tu jakąś rolę i każde z nas pojmuje to dopiero tu, przy tej szklanej ścianie.

piątek, 5 lutego 2010

Rozmowa 4.

- Wiesz, nigdy nie wierzyłem w to, że mogę mieć prawdziwych przyjaciół.
- Dlaczego?
- Może nie potrafiłem zaufać, może to ludzie mi nie ufali…
- Wierzysz, że ja jestem twoim prawdziwym przyjacielem?
- Nie wiem, nawet nie potrafię stwierdzić jak długo się znamy.
- Ja cię znam od zawsze.
- No właśnie. A ja nawet nie pamiętam jak masz na imię.
- Kiedyś wróci ci pamięć.
- Może…Skąd wiedziałeś, kiedy upadałem?
- Wiedziałem, bo wtedy czułem jakby mnie przebijano gwoździem…
- A skąd wiedziałeś, kiedy miałem wszystkiego dość?
- Wiedziałem, bo wtedy czułem jakby cierń wbijał mi się w skroń…
- A skąd wiedziałeś, kiedy ktoś inny mnie kaleczył?
- Każde takie zranienie było jak kropla octu na spękane usta.
- Dlaczego ciągle mi pomagałeś?
- Bo jesteś dla mnie bardzo ważny.
- A jeśli chciałbym zostać SAM, zostawiłbyś mnie?
- Ja nie zostawiam, to ludzie się ode mnie odchodzą.
- Dlaczego czuję się teraz, jakbym wrócił do domu z męczącej wyprawy?
- Bo właśnie z niej wróciłeś.
- Witaj JEZU.
- Witaj synu.

czwartek, 4 lutego 2010

Modlitwa RapTora 2.

Oczy otwarte pomóż otworzyć mi
Drogowskazów wbij tysiące
Wzdłuż Twojej drogi
I pochodnie płonące
Wiecznie ...
Bo zejść z niej nie chcę
Chociaż często
Pójście na skróty
Zalotnie kusi mnie

RapTor

Tunel

Pewien człowiek miał przed sobą długą, trudną drogę. Wiodła raz pod górę, innym razem trzeba było zejść stromym zboczem. Wiele razy zastanawiał się jak ją sobie skrócić. Szedł już przecież sześć dni.
Siódmego dnia człowiek postanowił odpocząć. Zaczął rozmyślać i nagle usłyszał pytanie:

-Widzisz to wejście tam w dole?
- Tak widzę, kim jesteś?
- Nie ważne, kim jestem, ale powiedzmy, że jestem twoją Pokusą. Może jakbyś tam wszedł to skróciłbyś sobie drogę.
- Dziś nie mam siły, chcę odpocząć. Zresztą w górach szybko robi się ciemno, zanim tam zejdę, nic już nie będzie widać.
- Wiesz, może warto jednak spróbować. Za kilka godzin być może byłbyś na miejscu.

Człowiek zastanowił się przez chwilę. Może ta Pokusa ma rację.
Znajdę jeszcze trochę siły – pomyślał…

- Dobrze, zatem pójdę tym tunelem- powiedział człowiek. Mam małą latarkę. Tunelem łatwiej iść. Szybko przejdę.
- Chodź – powiedziała Pokusa, będę ci towarzyszyła do pewnego momentu. Potem przekażę cię mojej siostrze. Ona się tobą zajmie.

Zbocze nie okazało się bardzo strome, człowiek nie czuł się już taki samotny. Niezwykle szybko udało mu się dotrzeć do tajemniczego wejścia.
Zatrzymał się przez chwilę, bo poczuł obawę, ale nie wypadało teraz rezygnować. Zapalił latarkę i ruszył przed siebie.

- Idź cały czas przed siebie. Spotkasz tam moją siostrę. Ja muszę zostać, tu moja rola się kończy.
- Dobrze. Będzie wiedziała że przyjdę? Pewnie czeka przy wyjściu z tunelu?
- Wierz mi ona już wie i czeka.

Pokusa znikła. Człowiek wszedł do środka. Szedł długo, ale nie widział końca. Dziwny ten tunel – pomyślał. Skręcał już kilka razy. Wyjścia nie było.

- Witaj.
- Ty jesteś siostrą Pokusy?
- Tak.
- Miałaś czekać na końcu tunelu, ale chyba się zgubiłem. Dobrze, że mnie znalazłaś.
- Kto ci powiedział, że to tunel?
- Gdzie ja jestem? Kim jesteś? – zapytał przerażony.

- Jesteś w labiryncie. A moje imię to … Pycha.

środa, 3 lutego 2010

Rozmowa 3.

- Dlaczego jesteś smutny?
- Wiesz, dzisiaj nikt nie chciał chwycić mnie za rękę. Próbowałem trzy razy.
Najpierw byłem małym dzieckiem, które wyciągało rączkę do mamy, bo chciało się bawić. Usłyszałem słodkie „teraz nie mam czasu kochanie, idź się SAMO pobaw”. Potem byłem żebrakiem na ulicy, który wyciąga rękę do bogacza. Ale dostałem tylko szydercze spojrzenie. Na koniec, byłem księdzem na ambonie, który mówił do pełnego ludzi kościoła, ale jak wyciągnąłem rękę ze SŁOWEM, nikt tak naprawdę nie chciał mnie słuchać.
- Co teraz zrobisz?
- To samo. Znowu będę tym dzieckiem, żebrakiem, księdzem. Mogę być każdym, kto tego zapragnie.
- Jak CIĘ poznam?
- Po wyciągniętej ręce.

Historia pewnej kobiety

W sercu dużego miasta, na zakorkowanej drodze, w brudnym samochodzie siedziała kobieta. Wszystko układało się źle.
Zmęczona chciała uciec od tego, co ją otacza. Unieść się ponad to wszystko i lecieć w nieznane. To senne marzenie przerwane zostało nagłą myślą o tym, co jest. Przecież to jej życie, do tego jest przyzwyczajona, tak jest dobrze. Byleby nie było gorzej.
Ale jednak coś ją zastanowiło. Czegoś w tym zapełnionym co do minuty życiu brakowało. Czego?
Jak może brakować czegoś, czego się nie zna?- Pomyślała.

I żyła tak kolejne dni, tygodnie, miesiące, aż znowu przybita korkiem w tym samym miejscu napełniła się agresją i zazdrością. Inni tak nie muszą, inni mają wszystko, albo więcej… Ta pogoń negatywnych myśli utwierdziła ową kobietę w tym, że jest bardzo nieszczęśliwa.

I żyła ta kobieta przepełniona wewnętrzną agresją i pretensjami do świata kolejne dni, tygodnie miesiące. Stan, w jakim była zaczynał dotykać otoczenie. Gdzie się nie pojawiła, siała niepokój i poczucie beznadziei…. Widziała, że krzywdzi innych, ale nie miało to już znaczenia.
Czasem wysyłała krótkie sygnały SOS, ale zdawało się, że nikt ich nie odczytuje.
Czuła się SAMA. Sama wśród tłumu.

Dziwiła się, gdy na jej drodze pojawiali się ludzie, którzy zaczęli jej dawać do myślenia.
Ktoś namówił ją żeby spróbowała zrobić coś ze swoim życiem.
Wystarczyło wysłać jednego smsa...

W sercu dużego miasta, na zakorkowanej drodze, w brudnym samochodzie siedziała kobieta. I chociaż wszystko wydawało się układać źle, ona wiedziała, że chce się zmienić. Umawiając się na szczerą rozmowę o swoim życiu, pierwszy raz od wielu dni szczerze się uśmiechnęła.

Mijały kolejne miesiące. Kobieta nadal stała w tym samym korku, w tym samym samochodzie. Ale wiedziała, że wokół siebie ma setki osób, stojących w tymże korku, wiedziała, że ma rodzinę i przyjaciół, JEGO.

Że nie jest SAMA.
Dowiedziała się też, czego zawsze tak jej brakowało. Bez czego dziś nie potrafiłaby żyć.
Coś, co spłycone, było tylko krótkim wyrazem.

Kiedyś WIARA była dla niej tylko ciągiem pięciu liter.
Dziś WIARA to ciąg dni, miesięcy i lat wypełnionych prawdą.

wtorek, 2 lutego 2010

Modlitwa RapTora 3.

Od labiryntu zakamarków
Ułomnych słabości
Uchroń mnie Panie
Czasem
Chcę stchórzyć
Szukam bocznych drzwi
I marzę
Żebyś nie widział
Jak uciekam
Zbyt wiele gładkich dróg
i szerokich autostrad
Co kończą się ślepo ……

RapTor

Szuflada

W ciemnym pokoju stała komoda. Ciężka, drewniana, bardzo stara. Gdzieniegdzie spróchniała, w innych miejscach zniszczona przez korniki. Pomimo kilkudziesięciu lat obecności w tym pokoju nadal była wspaniałym meblem, który bezpiecznie przechowywał powierzone mu rzeczy.
Komoda miała jedną małą szufladę, zamykaną na klucz. Klucz dawno zagubiono i nikt nie wiedział, co kryje się w jej wnętrzu.
Pewnego dnia przyszedł człowiek i postanowił na siłę otworzyć szufladę, bo był ciekaw.
Komoda broniła tej szuflady, wbijała zadry, ale człowiek był silniejszy. Wyłamał zamek, zniszczył szufladę, ale w końcu ją otworzył.
Satysfakcja, jaką poczuł natychmiast przerodziła się w rozczarowanie. W szufladzie nie było nic…
Kiedyś w tym ciemnym pokoju stała komoda. Ciężka, drewniana, bardzo stara. Kiedyś na środku miała małą szufladę, ale ciekawy człowiek ją wyłamał. Nikt już nie chciał zniszczonej komody, więc zastąpioną ją nową. Starą wyrzucono na śmietnik.
Znalazł ją inny człowiek. Pomyślał, jaka piękna komoda…Prawdziwy skarb.
Zabrał komodę do siebie, wypolerował na zewnątrz, wyczyścił w środku. Miejsce po wyłamanej szufladzie przetarł papierem ściernym, bo było tam mnóstwo zadr. Na koniec polakierował.
Komoda lśniła i wydawała się nie pamiętać bólu, jakiego doznała w przeszłości.

Ciekawość ludzka to niszczycielska siła.

Czasem coś, co dla jednego jest śmieciem, dla innego będzie dobrem.
Z ludźmi jest podobnie. Nawet ci ze zniszczoną przez zło i zaśmieconą duszą mogą spotkać kogoś, kto będzie ją oczyszczał

śmieć po śmieciu…

grzech po grzechu…

poniedziałek, 1 lutego 2010

Powód

Nie mieć go, by się z NIM nie spotkać i zwątpieniu się przyglądać.
Nie mieć, by nie uwierzyć w końcu, że otworzyć oczy warto.
W końcu nie mieć go, by nie oddychać, nie patrzeć, nie słuchać…
Nie mieć go, by samolubnym nie być codziennie.
Nie mieć go, by z pychą się nie zaprzyjaźnić.
Nie mieć go, by się nie zbliżać do drzwi JEGO, kiedy na oścież są otwarte.
Nie mieć go, by nie znaleźć tego, co dziś w nas jest prawdziwe…

Niezwykłe

niedziela, 31 stycznia 2010

Dziękuję

Budując dom na piasku nie chciałam pomocy nikogo. Bo łatwo, bo szybko.
Ale kiedy ktoś mi pokazał, że dom na skale trwalszy będzie, ciężko było w to uwierzyć, bo niby jak się tam dostać… ?

Zaufałam.

A jak zaufałam, to już jestem JEGO.
Chociaż na butach piachu jeszcze dużo. To nic. Bo powiedział mi kiedyś, że:

„ Nie chodzi o to by mieć czyste buty, ale żeby je często czyścić.”

Droga do prawdy długa i daleka. Dziś, chociaż buty zdarte i przykurzone, to oko cieszą.
Bo znowu się do mnie odezwał mówiąc: „prawda może być trudna, ale tylko prawda cię wyzwoli”.
Wielu w JEGO imieniu cierpiało i cierpieć będzie by inni mogli w końcu zacząć żyć.

Dziś po raz pierwszy od wielu miesięcy, mogłam swobodnie oddychać.

JEMU za to dziękuję.

Modlitwa RapTora 7.

Modlitwa 7.0

Na
Nowy Rok
Nadzieje nowe mam:
na
lepsze życie
żelazne zdrowie
dostatnie konto
bankowe
na
pasma sukcesów
mnogości
wyłącznie nastrojów słonecznych
bez chwilowego odcienia
szarości
na
załatwienie wszystkiego
odkładanego
w ciągłą nieskończoność.

A kiedy po kolei
i z trudem
niemałym
pozbędę się
tych wszystkich nadziei
wspaniałych
wierzę, że Ty
narodzisz się we mnie
na nowo
każdego dnia
wieczora
cotygodniowo

RapTor

Przemyślenie 3.

Jak większość ludzi na tym świecie i ja czasem coś sobie postanowię. Trwanie w postanowieniu takowym można podzielić na etapy:
1. Ekscytacja – początkowo pełna energii postanawiam, że będę, że zawsze i że się na pewno uda
2. Zadowolenie – udaje się, więc to ma sens. Trwam, będą owoce.
3. Znudzenie – robię, bo robię, ale po co w zasadzie? Nic to nie daje
4. Frustracja – robię, ale złości w tym więcej niż czegokolwiek innego
5. Zawieszenie – na razie przestanę, może mi przejdzie
6. Rezygnacja – i tak by to nic nie dało.

Szukanie prawdy, to jedno z moich ważniejszych postanowień, jeśli nie najważniejsze. Niestety nie udało się uniknąć etapów opisanych powyżej. Pozytywne jednak jest to , że mimo wszystko można zacząć od początku. Ale jak jest z tą prawdą?
Jeśli okazuje się trudna, okrutna, to czy można mówić o ekscytacji lub zadowoleniu? Jak łatwo w kryzysowym momencie przejść do frustracji, a potem zawiesić się na całe dni, miesiące a czasem lata.
Po zakończeniu zawieszenia można zawsze zacząć od nowa, ale łatwiej jest się zupełnie odciąć.
Jak sobie szumnie postanowiłam, że będę szukać prawdy, nie oczekiwałam że znajdę ją za najbliższym zakrętem.

Ten dzień przyniósł mi JEGO SŁOWO.
Ktoś mi powiedział, że przede wszystkim muszę uwierzyć , że mi się uda wytrwać.
Uwierzyć JEMU. A wszystko inne będzie mi dane.

Szukanie prawdy to jak odśnieżenie lasu. Nie da się szybko przejechać pługiem. Trzeba wytrwale, krok po kroku brnąć w głąb. Po co odśnieżać las? Czy ma to jakiś sens?
Moim zdaniem ma ogromny. Bo każdy z osobna może odśnieżyć własną ścieżkę. I będą tacy, którzy pójdą po cudzych śladach i tacy którzy będą wytrwale sami przez śnieg się przedzierać. Będą też tacy, którzy poczekają aż śnieg się roztopi i pójdą starym szlakiem…
Jeśli postanowią iść wytrwale do NIEGO, nie ważne jaką drogą idą. Ale ważne ile razy wygrali z frustracją, znudzeniem… Jednak jak trudno się nie nudzić gdy śnieg się nie topi, a inni już dawno w drodze?

Ja nie czekam. Ja już wierzę.

sobota, 30 stycznia 2010

Dziś

Wiem, że ten dzień na pozór będzie taki jak ten wczorajszy, czy ten tydzień temu. Zastanawiam się kiedy ON daje nam wolny wybór, wolną wolę? Czy człowiek jest świadom? Czy to że ON dopuszcza pewne zdarzenia, to jest tylko w jakimś celu? Czy potem ich bieg jest samoistny, czy dalej kierowany przez NIEGO? Dlaczego człowiek ma momenty totalnego rozpadu emocjonalnego? Kiedy życiem zaczyna kierować druga strona, i czy to też ON dopuszcza? Czy ON może stracić kontrolę nad czymkolwiek?
Wierzę, że NIE. Bo myśl, że stracił kontrolę nad moim życiem by mnie zabiła.
Dziś…
Coraz szerzej otwarte są moje oczy.
Coraz lepiej słyszą moje uszy.

piątek, 29 stycznia 2010

LIFEHOUSE "EVERYTHING"

Brama

Jeden stary mężczyzna podszedł do wielkiej bramy. Ktoś mu powiedział, że za nią jest PRAWDA i za nią jest ON. I stoi ten starzec, przed ta bramą z nadzieją, że w końcu jeden etap jego wędrówki się zakończy, a zacznie nowy. Z drugiej strony czuje przeogromny strach przed tym, co może tam zastać i złość, że prawdopodobnie to nie będzie to, czego oczekiwał.
Jeszcze jest czas, żeby zawrócić. Jeszcze jest czas żeby uciec, może nie do końca niezauważonym, ale w końcu przecież o nim zapomną.
Ale jeśli to ON jest za bramą, to ON nie zapomni. I znowu owy starzec przybliża się do tej bramy. Zapukać? – zastanawia się… Spróbować otworzyć?

Co jeśli jest tam ktoś, kto spojrzy i będzie w stanie powiedzieć o nim całą, nawet najgorszą prawdę?

Po co szuka się czegoś, co może przerazić?
Dlaczego pragnienie prawdy jest tak ogromne, skoro ta może nawet zabić?

Kto jest za tą bramą? Czy ON to naprawdę ON? Czy ktoś w JEGO przebraniu...

czwartek, 28 stycznia 2010

Średnio

Taka zwyczajna jestem. Nic ponad, ale też nie za dużo poniżej. Po prostu średnio.
Pewnie też średnio wygląda moja wiara. Średniej jakości modlitwy do NIEGO.
Średnio nie jest do końca takie złe. Średnio jest w zasadzie darem. Bo można codziennie doświadczać cudów, ale i zawsze można dostrzec beznadzieję.
Ci tkwiący w beznadziei w marzeniach o wspaniałościach tego świata zapominają często o tym, że to nie wspaniałości dają prawdziwe szczęście. Ci wspaniali często nie chcą widzieć beznadziei, zagłuszeni sztucznym krótkotrwałym szczęściem.

Średnio … ale czy nijak?
Czy średnio bardziej pozytywne czy negatywne ma znaczenie?
I czy średnio to może być PRAWDZIWIE?

środa, 27 stycznia 2010

Wszystko i nic

MAM WSZYSTKIEGO DOŚĆ.
Łatwo pisać jest o negatywnych emocjach. Można się wykrzyczeć, naszarpać słownie.
Można wiele powiedzieć.
Można tez napisać, że NIC nie ma sensu, albo WSZYSTKO nie ma sensu.
Zawsze zastanawiałam się, które z nich ma sens….
Bo jak na przykład napiszę, że cały świat jest bez sensu, czy to oznacza, że wszystko?
A może poprawnie byłoby powiedzieć, że NIC ma sens…
Chyba, że nicość też jest czymś.
I tak dryfując znowu po tym dziwnym oceanie, nie wiem już czy we wszystkim zawiera się też nic, czy nie…

Rozmowa 2.

- Widzisz ten zakręt?
- Tak.
- Zastanawiam się, co może za nim być.
- Dlaczego nie pójdziesz sprawdzić?
- Bo może tam nic nie ma i stracę tylko czas
- A co jeśli coś tam jednak jest?
- Skąd mam wiedzieć czy to jest dobre czy złe?
- Dlaczego nie pójdziesz sprawdzić?
- Bo może tam jest coś czego nie znam i się pogubię
- Naprawdę nie chcesz się dowiedzieć?
- Chcę, ale… co tak naprawdę może być za zakrętem?
- Może JEDYNA PRAWDA…

wtorek, 26 stycznia 2010

Trzecia ławka po prawej stronie

Kiedyś GO nie odwiedzałam. Nie chciałam. JEGO dom nie był mi potrzebny. Bo albo zimno, albo duszno i tłok. Niby blisko, ale zawsze nie po drodze. Mojej drodze…

Wiele lat minęło. Teraz wiem, że za wiele. Dziś nawet jak jest zimno, to łza gorąca czasem topi lód. Gdy duszno i tłok, to zamiast w dół, patrzę w górę. Bo tam jest przestrzeń niewyobrażalna.
Nie jest ważne, czy mury okazałe, czy ściany drewniane. Nie chce być tylko gościem w JEGO DOMU, bo goście raz są a raz ich nie ma.

Mnie zbyt długo TAM nie było…
…ale mam TAM już swoje miejsce.

Rozmowa

- Dlaczego tak długo musiałam na Ciebie czekać?
- To nie zależało od ciebie dziecko
- Ale dlaczego mnie nie chciałeś?
- Kto ci powiedział, że cię nie chcę?
- Ciemność
- Dlaczego jej posłuchałaś?
- Bo się bałam, że zostanę sama
- Podaj mi rękę
- Nie zostawisz mnie już?
- Nie, dziecko. Chodź, pokażę ci coś.
- Co takiego?
- Takie światełko
- Nie będzie już ciemno?
- Nie, ale musisz iść za tymi promieniami.
- Podobają mi się te niebieskie
- Dlaczego akurat te?
- Bo mają kolor nieba.
- To idź za niebieskimi.
- A światełko?
- To nagroda.
- Dla mnie?
- Tak.
- A za co?
- Za to, że gdzieś daleko ktoś UWIERZYŁ

poniedziałek, 25 stycznia 2010

Przemyślenie 2.

Często zdarza mi się stać na rozdrożu mojej emocjonalności. Do tej pory uważałam, że kontrolowanie emocji, panowanie nad nimi jest sztuką godną podziwu. Nie mówię tu o duchowym wyciszeniu, mówię o panowaniu nad swoim stanem ducha. Zbytnia wylewność, niepohamowana radość, czy agresja wydają się być oznaką słabości. Opanowanie – drogocenna cecha. Ale…
Jak ma się to do naszej autentyczności?

Gdy idę w tłumie to nikt mnie nie widzi. Stanowię element ludzkiej masy, która przemieszcza się raz tu raz tam. Gdy nagle zacznę płakać lub krzyczeć to przestanę być anonimowa. Ktoś zawsze zwróci uwagę. To samo gdy krzyknę, wzbudzę strach, zainteresowanie. Ale co jeśli taki ktoś jak ja się przewraca? Na chwilę, może dłużej traci panowanie nad ciałem i duchem. Na chwilę staje się autentyczny. Leży, często w bólu, brudzie. A masa? Masa pochłania, przygniata. Takiego kogoś masa nie zauważa. Ale są jednostki, które w tej lawinie potrafią na chwilę się zatrzymać i odnaleźć zmaltretowane ciało, umęczoną duszę. Są i tacy, którzy jak już dotkną dna, będą przewracać kolejnych. I tacy, którzy w swej dumie, nie chwycą pomocnej dłoni.
Można próbować się nie przewracać. To trochę tak jak z jazdą na łyżwach. Są tacy którzy jadą pewnie i jak się przewrócą to chętnie chwytają pomocną dłoń, chociaż na lodzie trudno jest się na kimś wesprzeć. Są tacy, którzy na lód staną tylko w butach, i będą się ślizgać – bo łatwiej, ale czy bezpieczniej? Można się tak ślizgać przez całe swoje życie i udawać że się jeździ. Są też tacy, którzy łyżwy zakładają i próbują utrzymać równowagę. Po upadku często lądują przy barierce i suną wolno pod ścianą w strachu, że ktoś w pędzie na nich wpadnie.

Na lodzie już nie jest tak łatwo przekonać innych, że się świetnie jeździ gdy się ciągle przewraca. Na lodzie nie jest łatwo udawać radość gdy ciało boli od upadku.
Zatem po co udawać, gdy można powoli z kimś u boku przejechać pierwsze okrążenie. Z kimś kto i przy barierce nie będzie się wstydził jechać. Z kimś, kto pokaże jak zasznurować łyżwy, zamiast pomagać ślizgać się w butach.

Rzeczywistość

Jeśli coś co robię, robię tak jak mi ON podpowiada. To nawet jeśli myślę, że mi się nie udało, to udało się JEMU znowu… nauczyć mnie, że jeśli choć przez chwilę pomyślałam, że ode mnie coś zależy i sama tego dokonam, to ta moja pewność zawsze w niemoc się zamieni.

Pytanie

Co jest ważne dziś? Tu i teraz.
Jak to możliwe, że gdy każdy oddech z trudem przychodzi, ja mam radość? Zobaczyłam jak zagubione dziecko chwyta JEGO rękę. Już nie jest samo.
Też byłam takim dzieckiem, które się odnalazło.

Co jest ważne dziś? Tu i teraz.

To, że w końcu jestem, a ON jest ze mną.

niedziela, 24 stycznia 2010

Decyzja

To, co codziennie sobie uzmysławiam, daje mi siłę by trwać w tym co się zaczęło. Jest wiele obaw a nawet strach. Zwątpienie przychodzi i odchodzi. Wyjaławia umysł. Ale ten moment, w którym się wraca na tor, już sam w sobie jest wygraną. Gdy trud jest ogromny a siły już po prostu nie ma ja…

POZOSTAJĘ W TEJ GRZE.

sobota, 23 stycznia 2010

Proszę

JEZU daj mi mądrość i siłę. Daj mi światło, które nie pozwoli się bać, gdy nastanie ciemność.

Zakręt

Nawet gdy bardzo łagodny można wypaść z drogi, gdy pycha na czas jednego mrugnięcia uśpi pokorę.

piątek, 22 stycznia 2010

Przemyślenie 1.

Dziś sprowokowałam rozmowę o Bogu i tym drugim. Usłyszałam pytanie: „Czy nie wydaje Ci się że oni się nami bawią, że to jakaś gra?” Nie wiedziałam co mam na to odpowiedzieć. Być może tak jest. Raz wygrywa jeden a raz drugi. Usłyszałam również, że Bóg jest bardziej bierny od złego. Ten drugi to agresywny gracz. Jak zatem należy się zachowywać, żeby żyć z NIM? Nie rzucać się w oczy, siedzieć cicho? Zły wtedy nie dopadnie? Chyba nie, bo zwykłych ludzi też nęka. Kiedyś ktoś mi powiedział, że „gdyby dobro krzyczało i walczyło stałoby się złem”. Ja się z tym nie zgodziłam. Zapytałam, a co z tymi co śpią? Cisza ich nie obudzi przecież. Pytam zatem mądrych ludzi, dlaczego to dobro pozwoliło na to żeby zło mnie zaskoczyło. Nikt mnie wcześniej nie zapytał po czyjej stronie chcę dziś grać…
I tu wychodzi wspomniana wcześniej bierność Boga. Pozwolił na to. Czy mam mieć pretensje do NIEGO? Zarzucić mu, że mnie nie chce, więc oddaje mnie bez walki?
Dlaczego to zły zawsze ostro walczy o nawróconych, a Bóg nie walczy o tych co wątpią a potem tracą wiarę w NIEGO?

Ja mam szczęście. Nie jestem SAMA. Nawet jak odwracam się na pięcie, jest ktoś kto walczy o moją duszę JEGO bronią. I ta jest niepokonana.

...

Krzyczę. Moje wnętrze krzyczy. Tak głośno, że pęka mi głowa. Zalała mnie fala smutku i otępienia. Dlaczego? Wczoraj żyłam w przekonaniu, że z NIM wszystko mogę. A dziś? Zwątpienie otworzyło dziś jakieś drzwi. Tylko zerknęłam, naprawdę. Nie chciałam tam zaglądać, tym bardziej wchodzić. Ale jednak. Mam czarną dziurę w głowie. Jakby i ktoś zapchał mi umysł jakąś watą. Niby pamiętam co było wczoraj, ale jakieś to wszystko zamazane jest. W sumie to przecież wiedziałam, że tak będzie. Nawet na to czekałam. Myślałam, że może teraz będzie inaczej. Jak? Nie wiem, straszniej? Jest nijak. I to mnie wykańcza. Przecież, wczoraj byłam tak blisko, a dziś…
Mam wszystkiego dość. To zdanie ma mi zastępować wszystkie inne powiedzenia w tym wulgaryzmy. Zatem powtarzam: mam dość wszystkiego.
Brakuje mi wewnętrznej stabilności Na zewnątrz wszystko wydaje się być ok. Tylko niektórzy potrafią dostrzec we mnie prawdziwy stan. Czują ten niepokój. Ciekawe jest to, że w takich sytuacja moja zewnętrzna powłoka zamienia się w skałę. Kamienna twarz, stalowa maska, zbroja. Zamieniam się, w żołnierza ciemności.
Wiedza… ona mi chyba nie pomaga zrozumieć. Z drugiej strony, czy ja mogę być pewna wiedzy. Wiedziałam, że to przyjdzie, więc wiem tez, że minie. Co mi to daje? Usiądę w wygodnym fotelu i poczekam aż mi minie.
Tak naprawdę to jest chyba preludium, bo jeszcze o tym piszę. A jak się to wszystko zacznie naprawdę, to się zamknę w sobie. To jest najgorsze.
I od początku będę się podnosić.
Dziś o dziwo ucisk na klatkę jest dużo mniejszy. Bardziej określiłabym to jako kulę w gardle. Ale nie przeszkadza tak bardzo.
I jak mam to sobie wytłumaczyć? Te drzwi jakieś… to nie jakieś drzwi. To wejście do mojej duszy. Dusiło w mostku, bo wywarzał drzwi. Jak już otworzył, przestało boleć. I co dalej? Pewnie będzie zalewał betonem moje wnętrze. Już to robi.
Co ja mam robić?
To wszystko zaczęło się dziać w jednej sekundzie. Bez żadnej konkretnej przyczyny. Nie przejdzie tak łatwo chyba.

Zwątpienie

Najgorsze jest to delikatne. Które niby przypadkiem otwiera jakieś drzwi.
Nawet nie trzeba wchodzić, żeby je poczuć.

czwartek, 21 stycznia 2010

Wiara

To ocean na powierzchni sztormami targany. Głębię jednak ma spokojną. Chociaż jest ciemna, zimna i przeraża, to nic nie jest w stanie wzburzyć jej piękna, które zachwyca.
Ludzka dusza to ocean. Trudno jednak do niej dotrzeć, gdy szaleje burza życia. Tylko ON jest w stanie przywołać głęboką ciszę.

środa, 20 stycznia 2010

Zaufanie

Nie ma lepszej drogi niż ta, która JEGO światłem rozjaśniona.
Nie ma lepszego przewodnika niż ten, który cały NIM żyje.
Bo taki przeprowadzi nawet podziemnym tunelem, gdzie wydawałoby się, że szans na światło już nie ma.

wtorek, 19 stycznia 2010

Wina

Czyja jest? Że drogi nie znam. Że się gubię w bezradności.
Gdzie podryfuje ten kadłub marny? Bez rąk, nóg i oślepiony.

poniedziałek, 18 stycznia 2010

Pojednanie

To ważne, aby przyznać się do wszystkich swoich słabości i umieć znak pokoju samemu sobie przekazać
Po to, by prawdziwie się z NIM pojednać.

niedziela, 17 stycznia 2010

SŁUGA

Pomocny jest mi ten człowiek skromny, który oddaje mi siebie za moje wzrastanie w wierze. Za moje UFAM powiedziane o NIM, za moją duszę… wysprzątaną…
Ten w zimnej czerni stojący, z którego rąk ciepło bije i spokój.

piątek, 15 stycznia 2010

Poznanie

Pewnego dnia dane mi było zobaczyć inny świat.

- gdzie ja jestem?

- TU

- gdzie jest TU?

- a gdzie chcesz żeby było?

- wszędzie…

- to zależy tylko od ciebie

- jak to?

- UWIERZ, że jest wszędzie...

czwartek, 14 stycznia 2010

ja i ON

ja


Jestem człowiekiem z poranioną duszą. Lekarstwem jest JEDYNA PRAWDA. Długa droga przede mną. Ale już się nie boję. Ten szlak, chociaż zdobyty przez miliony, na zawsze pozostanie nieprzetarty. Jestem na początku drogi. Cały czas się przewracam. Ale nie chcę zawrócić.


ON
Podaje mi dłoń, gdy upadam.






Otwórz oczy...

Nadszedł dzień, kiedy prawda, której szukam bardzo zabolała. Czym jest prawda?