"et cognoscetis veritatem, et veritas liberabit vos" J (8,32)







środa, 14 grudnia 2011

Ostatnia droga...

Tytuł był inny ale go zmieniłam

Lubię zmiany. Lubię się przeprowadzać, urządzać albo przynajmniej poprzestawiać meble.
Po zmianie w pokoju robi się albo więcej miejsca, albo ładniej, albo ciaśniej albo jest to bez sensu . Można mebel wyrzucić, można dokupić nowy. Można wiele.
Czego by się nie zrobiło, założenie jest jedno: ZMIANA.
Jeden mój znajomy – chyba mogę dziś powiedzieć , że dobry znajomy i co ważne dobry znajomy Jezusa, powiedział mi niedawno, że ja jestem jak te rozpychające się bloki z mojego obrazu. „Nie mieszczę się w ramach”. Pytanie tylko, czy to źle i kiedy dobrze?
Postanowiłam dokonać zmian, ponieważ paradoksalnie, coś co powinno mnie otworzyć, wzmocnić dać się rozwinąć spowodowało zamknięcie, ograniczenie. Zastanawiałam się, kiedy dokładnie to się stało. I dziś sobie przypomniałam.

Usłyszałam słowa „musisz i powinnaś”. Koniec.

Ja wolę słowo „zapragnij”.

Jezus w zestawie „musisz i powinnaś” dla mnie nie funkcjonuje i tego nie rozumiem.
Jezus + „zapragnij” jak najbardziej tak.
Dlatego trochę poprzestawiałam, bo potrzebuję przestrzeni.
I może właśnie dlatego obraz z blokami nie ma ram… ;)

poniedziałek, 21 listopada 2011

Marzenie

Mam marzenia. Dużo marzeń. Większość z nich pozostanie w tej właśnie sferze. Nigdy się nie zrealizują. Ktoś powie… nie masz źle dziewczyno. Inni maja gorzej. I tu padnie jeden, dwa, kilkanaście innych przykładów. Sytuacji smutnych, ciężkich, z którymi ja bym sobie nie poradziła nigdy.
Ale co mnie w sumie obchodzą te inne sytuacje. Nic mnie bardziej nie irytuje jak pocieszanie się nieszczęściem innych.
Tak mi chodzi po głowie, żeby odwrócić się o 180 stopni. Tkwię w przekonaniu, że idę właściwym torem, ale może mi się tylko tak wydaje?
Wczoraj usłyszałam coś, co nie dało mi spokoju przez wiele godzin. Usłyszałam, że NIKT nie zna BOGA. Znamy tylko nasze wyobrażenie o NIM.
Bóg ma wiele wspólnego z moimi marzeniami. Jest tak samo odległy jak one, tak samo nieosiągalny jak one i tak samo abstrakcyjny. A przecież wydaje się być na wyciągnięcie ręki. No właśnie – wydaje się.
Wiele mi się wydaje.
Nie działa mi radio w samochodzie. To znaczy działa program pierwszy – ale nie jestem fanką. Jeżdżę w totalnej ciszy. Już się przyzwyczaiłam. Ale było ciężko. W desperacji włączam jedynkę, ale szybko wracam do ciszy.
Spaliła się jakaś końcówka. Jedna końcówka. Ale… żeby naprawić to wbudowane radio, trzeba zdemontować pół deski rozdzielczej i zostawić samochód przynajmniej na pół dnia. Zapewne sama końcówka kosztuje kilkadziesiąt złotych, ale z robocizną wyniesie parę stówek.
Więc poruszam się w ciszy… Cieszę się, że mam tak niezwykłe zdolności adaptacyjne.
Analizując siebie podczas cichej podróży doszłam do wniosku, że ze mną jest podobnie. Uszkodził się jakiś mały element, który odpowiedzialny był za normalne funkcjonowanie. Ogólnie coś działa, ale byle jak.
Nie raz i nie dwa rozgrzebywałam przez wile godzin swoje wnętrze ale jakoś bez rezultatu. Niestety nie dowiedziałam się jaki to element. Dlatego zastanawiam się nad przestrojeniem się o 180 stopni.
Może w końcu znajdę uszkodzenie i któreś z marzeń się spełni.

piątek, 18 listopada 2011

niedziela, 13 listopada 2011

Trudna prawda



Bo nie pasuje to do mnie strasznie. I do tego bloga też. Ale nie wszystko ma pasować.

poniedziałek, 7 listopada 2011

mały wielki szok

Wczoraj dowiedziałam się czegoś, co mnie zaszokowało.
Zostało mi to przekazane i brzmiało mniej więcej tak… „dobry uczynek który jest dokonany nie w stanie łaski uświęcającej, nie liczy się przed Bogiem”. Dla mnie to komunikat : nie czyńcie dobra nie będąc w stanie łaski bo to się nie opłaca.
Ja mam nadzieję, że ktoś coś źle zrozumiał i to nie jest prawdą i jest to tylko zdanie wyrwane z kontekstu.
Ale jeśli nie jest… to nie wiem. Mogę to zignorować i gdy jest taka możliwość to czynić dobro bezinteresownie nawet gdy w stanie laski nie jestem. Trudno, nie liczy się przed Bogiem, to się nie liczy.
Z drugiej strony może to być zachęta do trwania w stanie łaski, co jest bardzo wskazane. Podziwiam ludzi i dziękuję za takich ludzi, którzy w stanie łaski potrafią trwać i trwać. I dla nich to bez różnicy.

No ale dla mnie nie jest bez różnicy bo mi się zdarza w stanie łaski nie być czasem. A czasem dłużej nawet nie być...

I mam teraz. Szok wewnętrzny.

poniedziałek, 24 października 2011

Odkrycie

Ciężkie dni za mną. Co przede mną? Nie wiem. Nadzieję mam, że będzie łatwiej. Tak po ludzku łatwiej. Zaakceptowałam pewne ”rzeczywistości”.
Rzeczywistości.
Ostatnio ktoś mi to wyrażenie przypomniał. Kiedyś w rozmowach padało ono dość często.
Tak jak już napisałam, zaakceptowałam te rzeczywistości. Miesiące długiej wewnętrznej walki. Prawdę mówiąc, to nie miałam wyjścia.
Musiałam, chociaż mam wolną wolę, musiałam. Paradoksalnie zaakceptowanie tych właśnie rzeczywistości mogło być przejawem pewnego uwolnienia.

Poszłam dwa kroki dalej. Pytanie, czy nie o krok za daleko.
Nadepnęłam wężowi na ogon. Ten jeden krok.

I tak zwyczajnie po ludzku boję się. Ale też z drugiej strony nie chcę się wycofywać. Chociaż nie mam skonkretyzowanego celu, tylko jest to jakaś mega abstrakcja, to muszę iść dalej.
Ktoś powie, NIC NIE MUSISZ. Ale ja muszę. I chcę.
Bo jestem już innym człowiekiem niż dwa lata temu. Na szczęście innym niż byłam przed rokiem.

Kocham Jezusa, którego nie raz i nie dwa wyrzucałam do śmieci, bo nie było z Nim tak, jak sobie wymarzyłam.
Jezus, który był moim Panem, wyrzucony do śmieci.
I w takiej zaśmieconej duszy, wysypisku wręcz musiałam znowu Go szukać. I znowu. I po raz kolejny.
Jak już się odnalazł, był blisko. Już nigdy więcej na śmietniku nie wylądował, ale na półkę w zamkniętej szafce. Odłożony na bok. Może się jeszcze przyda kiedyś. Będzie na półce, obok… zamknięty. Nie zgubi się.

Jezus mieszkał na półce. Był zawsze obok..
Nie musiałam go szukać, bo był przecież. Obok.
W moim sercu jest mała szafka, a w niej półeczka a na niej JEZUS.
Mam w sercu Jezusa. Zamkniętego w szafce.

I słyszę, że „chodzi o to żeby wypuścić Jezusa z serca i pozwolić mu działać”.
Szczerze, to mogłam to usłyszeć przynajmniej kilka miesięcy wcześniej. Przecież to OCZYWISTOŚĆ, dla mnie jednak dotąd nieznana.

Wyjdź Panie i działaj.

sobota, 22 października 2011

poniedziałek, 26 września 2011

Rozmowa 11.

- Co się dzieje?
- Ciągle mnie irytujesz.
- Dlaczego?
- Te Twoje nakazy, przykazania….
- Przecież ja ci niczego nie nakazuję, masz wolną wolę
- Owszem mam, ale boję się, że jak nie będę Cię słuchać to on przyjdzie
- Jesteś ze mną ze strachu?
- Trochę tak, ale też współczuję Twojej rodzinie. Myśl o Twoim Synu nie pozwala mi odejść
- Znasz mojego Syna?
- Dużo o nim słyszałam, w jakiś sposób jest mi bliski. Wiele mu zawdzięczam. Ale też nie mogę pojąć, jak mogłeś na to wszystko pozwolić.
- Zrobiłem to dla ciebie i wielu innych.
- Mam mieć wyrzuty sumienia?
- To wie tylko twoje sumienie.
- Moje sumienie nie pozwala mi odejść. Nie chcę by On cierpiał jeszcze bardziej.
- Zatem jesteś ze mną z litości?
- Nie z litości. Dlaczego wszystko upraszczasz.
- Zatem dlaczego?
- Mogłabym powiedzieć, że to moja prywatna sprawa, ale przeczytałam ostatnio, że to nie jest prywatna sprawa.
- Nie chcesz rozmawiać?
- Chcę. Poczekaj. Powiem Ci.
- Słucham.
- Wiele rzeczy mi się nie podoba. Wiele rzeczy mnie przeraża, napawa strachem. Nigdy w Ciebie nie wątpiłam, ale nie ukrywam, że szukałam czegoś innego. Były momenty, że chciałam odejść na zawsze… Wiedziałam jednak, że już nigdy nie zobaczę Twojego Syna. Za bardzo Go kocham, żeby Go zostawić. Żeby zostawić Ciebie.
Jesteś potęgą wszechświata.
- Ja jestem Miłością.

wtorek, 13 września 2011

Prawdziwa historia

Pewna dziewczyna żyła sobie na tym świecie. Miała męża, miała synka, miała lat dwadzieścia kilka…

Miała.

Zaszła w drugą ciążę. Trochę ją to zasmuciło. Widocznie musiała to komuś powiedzieć, bo nagle wokół niej pojawiło się kilka samozwańczych obrońców życia. W zasadzie to ona nigdy o aborcji nikomu nie powiedziała, chyba. Nawet nie wiadomo czy chciała ciążę usunąć. Jedno było jednak pewne – miała depresję, ale w szale walki o życie nie miała już siły podnieść głosu. Przecież to życie jest najważniejsze.
Oczywiście dziecko urodziła. Synka. Wszystko ucichło. Dumni obrońcy życia usunęli się gdzieś. Tylko czasem ktoś coś wspominał o psychologu. Albo, że to samo minie.
I minęło. Raz na zawsze.

Przecież inne życie było ważniejsze.

piątek, 2 września 2011

...

Wczoraj słyszałam kilka świadectw. Nie były to jakieś bardzo spektakularne sprawy. Raczej normalne życie. Świadectwa normalnego, zwyczajnego życia z Bogiem. Piękne. Czerpałam garściami. Były to dla mnie mini rekolekcje.
Dziś…nie wiem już. Dziś wątpię. Znowu. Dziś się porównuję… znowu. Znowu zazdroszczę…ale nie wiem czego. Znowu pragnę… czegoś innego, ale nie wiem konkretnie czego.
Użalam się nad sobą. Dramatyzuję.
Zgubiłam gdzieś mój niebieski poradnik. Nie wiem gdzie jest. Już od kilku dni nie mam go przy sobie.
Jak się ufa Bogu? Jak to się robi? I jak się oddaje Bogu? Dlaczego ja tego nie umiem?
Przecież chcę.

środa, 31 sierpnia 2011

Show

Co się dzieje? Co się z nami dzieje?
Przeraża mnie, że ostatnimi czasy można odnieść wrażenie, że dumą narodu naszego jest jakiś metalowy zespół. Bohaterem narodowym lider tegoż zespołu. A teraz będzie się uśmiechał w jednym z programów rozrywkowych… do narodu . A za chwilę okładki wszystkich tabloidów „ozdobi” jego twarz.
Nadeszły smutne czasy. Zły pcha się wszędzie, kradnie serca. Mistrz taktyki.
Pojawia się nagle, ale od razu przy boku najbardziej medialnej wówczas osoby. Wszyscy już go znają. Ale nie jest tak jak być powinno, bo ludzie wydają się być jednak nieco zniesmaczeni tym, co ów człowiek sobą reprezentuje.
Choroba… strzał w dziesiątkę. Cała Polska współczuje, szuka dawcy…
Pojawiają się słuchy że jest to kara Boska. Błąd. To mistrzowska taktyka.
Cudowne ozdrowienie.
Pasożyt się odrodził. Może już działać samodzielnie. Nie potrzebuje już najbardziej medialnej osoby. Może ją zniszczyć. I niszczy. Już na odległość.
Można stwierdzić, że kolejnym jego sukcesem jest to że ja tu o nim teraz piszę.
Nie podoba mi się to co się dzieje.
Nie podoba mi się.

środa, 27 lipca 2011

Małe dziecko

Jestem jak ono. Jestem jak dziecko, które boi się nieokreślonego hałasu w nocy. Hałasu, którego nikt inny nie słyszał. Który to hałas nikogo nie obudził. A przecież był. Straszny.

Jestem jak trochę starsze dziecko, które szuka potwierdzenia, źródła tego hałasu. Pyta dorosłych.

Jestem dorosła.

Już dawno przestałam wierzyć w przypadki. Równie dawno moja racjonalność została rozmyta, przez jakąś większą ulewę…łez.
I nie wiem już. Nic. A wydaje mi się czasem, że coś wiem. Że jakąś tajemnicą jestem owiana.
Słyszę czasem jak serce mi bije i mówi :czekaj, czekaj, czekaj.
Czekam więc.
Zawsze noszę przy sobie małą niebieską książeczkę. Dostałam ją kiedyś. Taki życiowy poradnik. Nie bardzo rozumiem jego treść, ale czytam czasem. I dalej nic nie wiem.

Czekaj, czekaj, czekaj. Oddycham.

I dziś w niej przeczytałam: „Niech więc uważają nas ludzie za sługi Chrystusa i za szafarzy tajemnic Bożych. A od szafarzy już tutaj się żąda, aby każdy z nich był wierny”. (1 Kor 4,1-3).

Trwaj, trwaj, trwaj . Ufam.
Chociaż nie rozumiem. Znowu.

Ucisk w mostku znajomy.

„Panie nie jestem godzien abyś przyszedł do mnie, ale powiedz tylko słowo… „

Wstań, wstań, wstań. Żyję.

poniedziałek, 27 czerwca 2011

Trzecia w nocy

Trzecia w nocy. Prawie zawsze budzę się o trzeciej w nocy. I nie śpię godzinę, czasem nawet dwie. Dziwne myśli przychodzą o tej godzinie. Ostatnio myślałam o psie rasy Shar pei. Taki welurowy ręcznik. Cudowny milutki piesek…

03:15 - Będę się modlić. Będę robić to z czego długo szydziłam. Będę oddawać Bogu.
Przysypiam. No nie da się modlić o trzeciej piętnaście.

03:20 - Ojcze Nasz, Zdrowaś…. Przysypiam

03:30 - Święta Mario… modlitwa własna… przysypiam

03:35 - Nie da się, znowu pies w głowie, ludzie, sytuacje. Gliniasta ziemia. Dużo chwastów. Perz. Muszę się go pozbyć z ogrodu. W Anglii myje się plastikowe i szklane śmieci przed segregacją. Myć śmieci…
Koło podbiegunowe, tam teraz jest widno w nocy. Tu też świta. W zasadzie jest widno.

03:40 – Boże, chcę się modlić.
Wstaję, chodzę po pokoju. Czerwone cyfry zegarka pokazują kolejno: 03:41, 03:42 i tak do 03: 55.
Pojawia się irytacja. Chcę spać. Kładę się.

03:59 – Czuję że zaraz zasnę.

04:00 – Zasypiam.

piątek, 10 czerwca 2011

Cisza

Obserwuję świat. Obserwuję ludzi.
Czasem mam ochotę zamilknąć na dobre.
Jezus daje mi siłę, żebym trwała, chociaż moja irytacja sięgnęła już tak daleko…

poniedziałek, 23 maja 2011

Ześlij deszcz

Jakoś tak inaczej jest. Słońce inaczej świeci. Uciekam przed promieniami, bo szkodzą… podobno.
A jednak pomimo, że powinnam już dawno mozolnie piąć się w górę, to się nie pnę.
Jezu ja Ci ufam i wierzę, że ten wielki cumulonimbus jest dla mnie. Bym mogła wyjść na powierzchnię.
Jezu, albo ten cumulus… też dla mnie, prawda? Chociaż ma kształt grzyba po wybuchu atomowym, to jest piękny.
Jezu, ja jestem jak trawa zasiana na gliniastej glebie. Już wykiełkowałam dawno, ale sucha skorupa jest taka ciężka. Kiedyś ktoś mi kawałek tej skorupy oderwał. Słońce tak mnie oślepiło, że przerażona uschłam prawie.
Teraz czekam…
Ale Jezu, czy powinnam czekać, bo przecież pod tą skorupą to tak ciemno, brudno. Powinnam?
Zasiana na gliniastej glebie. Wykiełkowana pod skorupą ziemi.
Ześlij deszcz…

sobota, 7 maja 2011

Post o czymś...

Nie wiem o czym będzie ten post. Ale czuję, że muszę pisać. Znowu natchniona może innym postem, może pogodą tudzież jej brakiem, może czymś zupełnie innym. Nie wiem. Więc siedzę i piszę.
Słowo ma taką moc. Można mówić, pisać dużo. Niestety nie zawsze konkretnie. Nie zawsze ciekawie. Nie zawsze śmiesznie. Nie zawsze interesująco.
Bóg mi kiedyś powiedział, że jest. Poczułam Go. Dał mi światło. Było to bardzo dawno temu. Dobrych kilkanaście lat temu. Dał mi światło.
Pamiętam że wołałam Go z całych sił. A On dał mi światło.
Co się stało potem? Nie potrafię tego zrozumieć, bo mając to światło bardzo wyraźne, straszliwie pobłądziłam.
Na chwilę zapadł mrok.
Słowa ognistego języka są bardzo piękne. Wydają się być jaśniejsze niż cokolwiek na świecie. Wydają się być czymś wspaniałym.
OŚLEPIAJĄ.
Ale słychać w nich takie jakby syczenie, jakby zgrzyty.
Dziś, kiedy znów wołam Boga, On daje mi światło. Ciepłe światło. Żebym oślepiona innym, mogła iść w dobrym kierunku.
Dziś uważnie słucham ludzi. Słucham tego co mówią. Słucham ich rad, opinii.
Ale czasem słyszę jakby syczenie, jakby zgrzyty.
Dziś bardzo uważnie się wsłuchuję…

środa, 20 kwietnia 2011

Krzyk

Gdybym mogła wydałabym z siebie krzyk tak niepojęty, że niebo pękłoby na miliard kawałków.
I wcale nie byłby to krzyk z otchłani złych emocji.
To byłaby deklaracja bezgranicznej ufności…
Głuchoniemej istoty

poniedziałek, 11 kwietnia 2011

.-.-.-.-.

Nadszedł czas, by topory wojenne w gabloty odłożyć
By krwi nie rozlewać już więcej
Łzy oszczędzać dla ery radości
Niech powieka zakryje obrazy straszne
Co w duszy pojawiały się czasem
Gdy niesiesz mnie Jezu, gdy iść już nie mogę
Gdy przysyłasz sługi swe, gdy tkwię w chorobie
By życie tchnąć w ciało me marne
I nasłuchujesz
Słów przeze mnie w końcu wypowiedzianych
Dziękuję Jezu
Dziękuję

piątek, 1 kwietnia 2011

Mój pokój

Życie to hotelowy korytarz. Korytarz pełen drzwi. Na pozór jednakowych. Na pozór.
Każde drzwi mają inny numer, inny zamek. Znajdują się na różnych piętrach i prowadzą do różnych pokoi. Pokoi, w których mieszkają różni ludzie. Dobrzy i źli. Smutni i weseli. Czasem samotni.

Człowiek chodzi sobie po tych pokojach, pomieszkuje, zwiedza. Zagląda, podgląda. Szuka swoich drzwi. Tych jedynych. Drzwi, za którymi odnajdzie swoje miejsce. Za którymi spotka go coś ważnego.

Ile razy otwierałam takie drzwi? Nie wiem.
Jednak z coraz większym przekonaniem i co ważne z UFNOŚCIĄ codziennie przekraczam próg tych jedynych, zwykłych drzwi.

A za nimi…

Jest ciepło, bezpiecznie. Jest tam miłość. Są codzienne troski i wyzwania, ale jest tam miłość. Czasem jest ból i choroba, ale jest tam też miłość. Bywa też gniew i łzy, ale jest tam miłość. Słychać tam śmiech i okrzyki radości, bo przecież tam jest miłość. Ale przede wszystkim tam jest życie, bo ON tam jest.

czwartek, 17 marca 2011

Dziwna Rozmowa

- Puk, puk
- Kto tam?
- Jezus
- Jaki Jezus?
- Prawdziwy
- A skąd mam wiedzieć, że prawdziwy?
- Uwierz, że prawdziwy
- Pokaż się Jezu
- Przecież jestem
- Pokaż się, to otworzę drzwi
- Jakie drzwi?
- Fakt, tu nie ma drzwi
- Więc jeszcze raz: puk, puk
- Kto tam
- Bicie serca

wtorek, 15 marca 2011

...

Nie ma twarzy anioł mój

Nigdy nie uśmiecha się

Skrzydło jedno chroni mnie

Drugie złamane jest

Latać nie potrafi już

Ale ciągle wzbić się chce

Wierzy, że się jeszcze da

Podnieść mnie

czwartek, 17 lutego 2011

Pamiętnik i Poczekalnia

Odkąd pamiętam pisałam pamiętniki. Większość musiała ulec spaleniu. Pisałam też wiersze. Też zostały spalone. Teraz czasem piszę tego bloga. Jest trochę jak pamiętnik duszy. Są wpisy, których się wstydzę. Ale nie usunę ich, bo przecież piszę o tym co we mnie… prawdziwe.

Albo i nie.

Jezus jest jedyną prawdą. Ale w takim razie czy gdy upadam zaczyna się zakłamanie?
Zastanawiałam się nad tym dziś rano. I wymyśliłam, że opowiadania chociaż wymyślone przeze mnie, są bardziej prawdziwe od wpisów, gdzie oddaję upust swej agresji, chociaż ta wydawała się być najprawdziwsza.

I piękne było to Jezusowe natchnienie. Było.

Czekam i czekam i nic. Żadnego dobrego opowiadania nie napisałam, nie mówiąc już o komponowaniu. Cisza. Gdyby nie twórczość RapTora to nic „twórczego” by się tu nie pojawiło.

Cisza. Nie wiem czy ona prawdziwa jest, czy nie.

Być może muszę się wyciszyć, by móc znowu pisać, grać i to jest prawdziwe.
Być może jednak nadal w jakimś stopniu żyję w zakłamaniu, które mnie blokuje i to nie jest prawdziwe. Tylko jak to sprawdzić?

Może być też tak, że zbyt duże we mnie pragnienie tworzenia i nie będzie mi dane tego robić, nawet na JEGO chwałę. Bo to tylko MOJE pragnienie a nie JEGO wola.

Poczekam zatem.

Takie pragnienie szybko w pychę się zamienia. Szczególnie, że się pomyślało, że jest się „klejnotem w koronie”. Tak pomyślałam przez chwilę i niestety pycha przysłoniła mi racjonalne myślenie.
O jakiej koronie pomyślałam?
Ile czasu upłynie nim z cierń w klejnot się zamieni?

Poczekam.

Wiersz

Rzadko zachwycam się poezją, ale ten wiersz jest tak piękny, że postanowiłam go tu zamieścić.
Powstał jakiś rok temu. I czekał. Słusznie.
Napisany przez mojego ulubionego poetę…


Nie znam Ciebie jeszcze
chociaż wiem już,
że jesteś
istniejesz
żyjesz
Od dnia pierwszego
Doczekać się nie mogę
pragnę wziąć Cię na ręce
i dłonie złożyć
w milczącej podzięce

RapTor

poniedziałek, 7 lutego 2011

Modlitwa RapTora 1.

Panie mój .....
rozchmurz niebo jednym słowem
rozkaż słońcu zalać cały dzień
dodaj mi mocy
żebym górę mógł przenieść kolejną
i jeszcze
wejrzyj na mnie
wzrok mi przywróć na innych
i serce moje skrusz
pancerne


RapTor

piątek, 4 lutego 2011

Krokiet też cukierek

Ostatnio rozmawiając z pewną osobą stwierdziłam, że Pan Bóg dawno przestał dawać mi cukierki. Na początku dawał ich dużo. Potem coraz mniej, potem zdawało się, że nie ma ich wcale. Aż przyszedł moment, że opuszczona miałam wrażenie, że spadła na mnie największa kara. Oczywiście kara w moim odczuciu. A przecież było tak pięknie. Brakowało tylko… no właśnie, GWIAZDKI z nieba.

Jak o tych cukierkach rozmawiałam, to zadano mi pytanie, czy przypadkiem nie zostawiłam sobie papierków po tych cukierkach. Niestety nie zostawiłam.
Nie mam papierków po cukierkach, ale po tej rozmowie przypomniał mi się ich smak. Smakowały bardzo.
Wystarczyło, że pomyślałam o tym, że wspaniale byłoby znowu tak móc chociaż jeden taki cukierek dostać.

I dostałam! Krokiety na obiad, którego sama nie miałam czasu ugotować. I barszcz.
Obudziła się tęsknota za tym, co sama odrzuciłam. Obrażona na Niego.
Obrażona, chociaż dał mi Gwiazdkę z nieba.

Najpiękniejszą…

środa, 2 lutego 2011

Przemyślenie któreś tam

Czytam pewnego bloga. Bloga Amysh, która wg mojego odczucia jest bardzo blisko Boga. Ona wręcz Nim żyje. Nim oddycha. Ile razy dostało się jej w napadzie mojej agresji, to wie tylko ona. Często nie rozumiem co Amysh pisze. Może zbyt daleko od Boga jestem by to pojąć. W większości są to teksty dla mnie niezrozumiałe. Nie umiem zrozumieć emocji w nich zawartych. Potrafię odczytać tylko smutek, samotność. Nie widzę tej radości wynikającej z bycia blisko Boga. Bo jeśli nic innego nie pozostało jak tylko JEMU zaufać, zawierzyć siebie, swoje życie to przecież z tego powinna płynąć nadzieja na lepsze jutro. Nawet jeśli jutra miałoby nie być.
Staram się nie cytować tu nikogo, ale jedno muszę. Mianowicie Amysh pisze, że:

„I wiem, że żadna życiowa rewolucja, nie uda się bez Chrystusa. A z Nim? Cóż, może mieć bardzo niespodziewane skutki. ;)”

W sytuacji, kiedy życie zaczyna się toczyć w niechcianym kierunku, gdy trzeba zmienić wszystkie dotychczasowe plany, gdy nagle przestaje się ufać ludziom, których się szanowało za ich idee, to właśnie to jest ta rewolucja?
Sądzę, że wiele osób takie sytuacje miało, ma, będzie miało.
Ja jedną taką mam za sobą. Prawdopodobnie następna przede mną. Pierwsza świadomie przeżyta bez Boga. A może obok Boga, bo wiem, że On był ze mną cały czas. Kiedy to byłam o krok od ciemności, On nie pozwalał mi w nią kroczyć. Zapewne pozwalał mi ją dostrzegać, chociaż tu pewności nie mam.
Druga sytuacja nie jest jeszcze niczym przesądzonym, ale już wiem, że i tak zmieni moje życie. Tylko tym razem nie chcę już czekać, aż pojmę że nie warto czekać do ostatniej chwili, gdy powoli traci się wolność.
Chociaż to dla mnie niezwykle trudne, to może zrobię to, z czego wręcz szydziłam.
Oddam Jemu te troski i zmartwienia. Nie wiem jak, ale oddam.
Żeby nie musieć czekać, aż w ostatniej chwili złapie mnie za rękę, pomimo tego, że tak Go krzywdziłam.
Wspomniany wcześniej blog żartobliwie nazywałam „herezjami”.
Ale myślę, że owe „herezje” dały mi więcej niż autorka mogłaby przypuszczać.

poniedziałek, 10 stycznia 2011

Dziś

A może od początku tak…
Otworzyć okno i nowym powietrzem pooddychać
Usłyszeć bicie serca jakby nowego, choć tego samego wciąż
Popatrzeć na nowe uśmiechy starych dobrych znajomych
Starą przyjaźń na nowo odkryć
Cieszyć się
Płakać czasem
Ale z tej radości właśnie
A może od początku tak…
Uwierzyć znowu
Może…