"et cognoscetis veritatem, et veritas liberabit vos" J (8,32)







środa, 2 lutego 2011

Przemyślenie któreś tam

Czytam pewnego bloga. Bloga Amysh, która wg mojego odczucia jest bardzo blisko Boga. Ona wręcz Nim żyje. Nim oddycha. Ile razy dostało się jej w napadzie mojej agresji, to wie tylko ona. Często nie rozumiem co Amysh pisze. Może zbyt daleko od Boga jestem by to pojąć. W większości są to teksty dla mnie niezrozumiałe. Nie umiem zrozumieć emocji w nich zawartych. Potrafię odczytać tylko smutek, samotność. Nie widzę tej radości wynikającej z bycia blisko Boga. Bo jeśli nic innego nie pozostało jak tylko JEMU zaufać, zawierzyć siebie, swoje życie to przecież z tego powinna płynąć nadzieja na lepsze jutro. Nawet jeśli jutra miałoby nie być.
Staram się nie cytować tu nikogo, ale jedno muszę. Mianowicie Amysh pisze, że:

„I wiem, że żadna życiowa rewolucja, nie uda się bez Chrystusa. A z Nim? Cóż, może mieć bardzo niespodziewane skutki. ;)”

W sytuacji, kiedy życie zaczyna się toczyć w niechcianym kierunku, gdy trzeba zmienić wszystkie dotychczasowe plany, gdy nagle przestaje się ufać ludziom, których się szanowało za ich idee, to właśnie to jest ta rewolucja?
Sądzę, że wiele osób takie sytuacje miało, ma, będzie miało.
Ja jedną taką mam za sobą. Prawdopodobnie następna przede mną. Pierwsza świadomie przeżyta bez Boga. A może obok Boga, bo wiem, że On był ze mną cały czas. Kiedy to byłam o krok od ciemności, On nie pozwalał mi w nią kroczyć. Zapewne pozwalał mi ją dostrzegać, chociaż tu pewności nie mam.
Druga sytuacja nie jest jeszcze niczym przesądzonym, ale już wiem, że i tak zmieni moje życie. Tylko tym razem nie chcę już czekać, aż pojmę że nie warto czekać do ostatniej chwili, gdy powoli traci się wolność.
Chociaż to dla mnie niezwykle trudne, to może zrobię to, z czego wręcz szydziłam.
Oddam Jemu te troski i zmartwienia. Nie wiem jak, ale oddam.
Żeby nie musieć czekać, aż w ostatniej chwili złapie mnie za rękę, pomimo tego, że tak Go krzywdziłam.
Wspomniany wcześniej blog żartobliwie nazywałam „herezjami”.
Ale myślę, że owe „herezje” dały mi więcej niż autorka mogłaby przypuszczać.

2 komentarze:

  1. Właśnie. Nigdy nie mów - bez Boga. Zawsze z Nim - tylko czasami nie w sposób tak oczywisty jak wtedy, gdy jest dobrze; czasami On jest obok. Ale zawsze jest.

    OdpowiedzUsuń
  2. mów co chcesz, pesymistka, czy wariatka, heretyczka, czy samotnica... bez Niego byłabym nikim :D
    a tak: dziecko Boże wszystko może :D wyuczyć i przyswajać :D

    OdpowiedzUsuń